"Z jednej krwi" to pana drugi pełny metraż, w którym występuje rodzina Dorkel. W pewnym sensie od nich zaczęła się pana kariera filmowca. Jak znalazł pan swoich bohaterów?
Jean-Charles Hue: Kiedy miałem 25 lat, odkryłem, że mój pradziadek był nomadem. Urodził się w Serbii, wraz z rodziną utrzymywali się z obwoźnej sprzedaży ręcznie wyrabianych koszyków. W świetle tego odkrycia zapragnąłem dowiedzieć się więcej o cygańskiej społeczności. Rodowe nazwisko mojej matki to Dorkel, popularne w cygańskich kręgach. Brat mamy, wuj Romain, któregoś dnia dostrzegł stojący przed bramą cygański karawan. Cyganie zatrzymali go, bo nazwisko na furtce było takie samo jak ich – Dorkel. Zaczęli rozmawiać, porównywać rodzinne zdjęcia – wszystko się zgadzało! Przez czysty przypadek udało się odnaleźć nieznaną nam wcześniej część rodziny. Ja sam dopiero co wróciłem wtedy z Indii, gdzie prowadziłem badania nad cygańską muzyką. I wtedy zadzwonił wujek z tą informacją... Nie wiem, czy to był zbieg okoliczności, czy znak.

Reklama

Jak dziś wygląda wasza relacja?
Znam ich już od 18 lat. Być może są moimi kuzynami, a na pewno są moimi przyjaciółmi. Przez ten czas nauczyłem się, jak należy się w ich środowisku zachowywać, jak mam porozumiewać się z otoczeniem. Czasami jest mi trudno, bo to nie są ludzie, których da się okiełznać, ustawić. Mają na koncie kilka klas szkoły podstawowej, brak im pewnych naturalnych dla nas społecznych narzędzi. Ale wiedzą też, że w ich sytuacji liczy się refleks, taki uliczny instynkt, mądrość życiowa. Przy nich czuję się wolny. Im nie zależy na karierze – grają w moich filmach, bo chcą, żeby świat poznał ich historię. Zaufali mi, a to znaczy, że byli gotowi oddać mi wszystko. Jeśli w coś wierzą, są dla tej sprawy gotowi zrobić wszystko. Kierują się sercem.

Na ekranie widzimy właściwą im żywiołowość, brak pokory. Bywały źródłem problemów podczas realizacji filmu?
Podczas zdjęć nie mieliśmy problemów, mimo że Dorkelowie nie są profesjonalistami. Nie spóźniali się, byli otwarci na dodatkowe wyzwania, podejmowali ryzyko. A na moich planach miewaliśmy niebezpieczne sytuacje, poważne wypadki... Mnie ta ich żywiołowość, spontaniczność odpowiadają. Możemy się wspólnie w pełni zatapiać w twórczym procesie, nie patrząc na godziny pracy, bez poprawiania makijażu, kątów kamery i planowania strategii marketingowej. Jasne, że czasami pojawiały się problemy, jakich nie byłoby na planie z profesjonalistami. Ale tylko z nimi mogę przemieszczać się płynnie między aktorstwem, kreacją, a prawdziwym życiem. A to przestrzeń, w której czuję się najswobodniej.

Reklama

Mówiąc o Dorkelach, użył pan słowa "Cygan" (fr. Tsigane). Ale pana bohaterowie nie są Cyganami pod względem etnicznym – to "podróżnicy". Nie żyją z tańca, muzyki, reprezentują inną kulturę.
Po francusku tych słów jest kilka. Na przykład "Rom" jest bardziej ogólnym, nieprecyzyjnym określeniem, "Cygan" podobnie. Ale każde słowo oznacza jednocześnie zarówno społeczność, jak i konkretną grupę. To bardzo skomplikowane... Bohaterowie mojego filmu to bardzo specyficzna grupa, Jenisze (fr. Yeniche) zwani też "czerwonymi". Choć dziś z Cyganami sporo ich łączy, pochodzenie i tradycja tych grup diametralnie się różnią. Cyganie przybyli z Indii. Kiedy myślimy "Cygan", widzimy ciemną karnację, czarne oczy, osobny język – odmiany Roma. Jenisze mają jasną skórę, włosy. Korzeni Jeniszów szuka się zwykle wśród europejskiej biedoty – choć niektórzy twierdzą, że to potomkowie Celtów. Przyjęli nomadyczny tryb życia w XVII i XVIII wieku. Pochodzą m.in. z Polski, Niemiec, Szwajcarii, dawnych terenów Protektoratu Czech i Moraw. Nie było tam jednej kultury czy zawodu – niektórzy byli rolnikami, inni złodziejami, ale często łączyła ich praca najemnika oferującego swoje usługi wojsku, np. armii pruskiej. Kiedy skończyły się wojny, skończyły się też zlecenia i sytuacja ekonomiczna wymusiła na nich nomadyczny tryb życia. Aż do połowy XX wieku te dwie społeczności się nienawidziły. Zdarzały się nawet wzajemne zabójstwa. U Cyganów silna jest tradycja muzyczna, wielu z nich pochodzi też z rodów, które walczyły dla Radżów, królów Francji... Jest w nich coś szlachetnego. Jenisze nie mają tak rozwiniętej kultury. Postrzegani są jako "gorsi" Cyganie, cygańska biedota. Często są mocno zbudowani, bo na przestrzeni wieków ich specjalnością stała się najemna praca fizyczna. To społeczeństwo twardzieli.

Film konfrontuje widza z pierwotną wizją męskości. U Jeniszów bycie mężczyzną to określony konstrukt: ważna jest tu siła fizyczna, walka. Powraca wątek "zapewniania rodzinie mięsa".
Tak, ich świat jest twardy, hardy. Ale w czasach naszych dziadków, szczególnie na prowincji, w społeczeństwach utrzymujących się z uprawy ziemi, z fizycznej pracy, nie było inaczej. Myślę sobie, że nie ma zbyt wielkiej różnicy między tamtymi zasadami a tymi, według których żyją dziś Jenisze. Nawet w pokoleniu moich rodziców funkcjonowały pewne dość archaiczne przekonania na temat tego, jak należy wychowywać syna, sam doskonale je pamiętam... W moich filmach przez godzinę i 40 minut opowiadam historię, zawsze wybieram dla niej jakieś centrum, oś. Tu są nią mężczyźni. Także dlatego, że trudniej jest z Jeniszkami nawiązać kontakt: trzymają się trochę z tyłu, choć często są twardsze niż ci ich maczo faceci. Bywają bardzo agresywne, zdarzyło mi się kilkakrotnie być przez nie fizycznie zaatakowanym podczas zdjęć. Także mężczyźni mnie zaczepiali. Jenisze żyją w biedzie, mentalnie cały czas o coś walczą. Ale potrafią też świętować, jeszcze bardziej intensywnie niż się bić. My, "ludzie cywilizowani", pozornie okiełznaliśmy naszą dziką naturę, ale przy okazji straciliśmy też spontaniczność wyrażaną także fizycznie. Nie przytulamy się, nie dotykamy. Ten medal ma więc dwie strony.