Wychowany w Legnicy, nieopodal największego w Polsce garnizonu radzieckich żołnierzy, Waldemar Krzystek cały czas jest wierny Dolnemu Śląskowi. W swoich filmach często wraca do naznaczonej obecnością okupanta przeszłości. Wbrew niesprzyjającemu klimatowi politycznemu chętnie podróżuje z kamerą także do Rosji. To właśnie on odkrył przed polską publicznością talent Swietłany Chodczenkowej, która ostatnio robi karierę w Hollywood i wystąpiła u boku Hugh Jackmana w "Wolverinie".

Reklama

Wśród aktorów twórca "Zwolnionych z życia" ma opinię wymagającego. W jednym z wywiadów bagatelizował jednak te sygnały z wrodzoną kokieterią: – Wykonawcy byli po prostu nieodporni na strumienie wody, które były w nich kierowane. Ale zmniejszyłem ciśnienie później, dałem tylko połowę. W wystąpieniach publicznych Krzystek eksponuje charyzmę i cięty język, którym obdarza także swoich bohaterów. W kultowej scenie z filmu "80 milionów" działacz "Solidarności" odkrywający, że jego kochanka jest agentką tajnych służb, żegna kobietę słowami: – Miło było pier… ubecję. Pełna werwy i humoru opowieść o wrocławskich opozycjonistach należy do najlepszych filmów reżysera i w swoim czasie została wytypowana na polskiego kandydata do Oscara. Wchodzący właśnie na nasze ekrany "Fotograf" nie powtórzy raczej tego sukcesu. Złożony z gatunkowych klisz thriller zwyczajnie Krzystkowi nie wyszedł, jednak jego autor wciąż należy jednak do najciekawszych twórców polskiego kina.

Od początku kariery imponował odwagą i tupetem. W czasach świetności kina moralnego niepokoju zrealizował średniometrażowy horror "Powinowactwo". Za właściwy debiut uznaje jednak film "W zawieszeniu". Niepokorny autor walczył o swój projekt przez trzy lata i ostatecznie zignorował zalecane przez cenzurę zmiany w scenariuszu. Choć akcja opowieści toczyła się w czasach stalinowskich, zawarto w niej czytelne odniesienia do represji spotykających członków "Solidarności". Sukces "W zawieszeniu" okazał się możliwy dzięki okazanemu reżyserowi wsparciu starszych kolegów po fachu. Murem za Krzystkiem stanął szef zespołu filmowego "Zodiak" – Jerzy Hoffman. Doświadczeniem i radą służył Krzystkowi Sylwester Chęciński. Już od czasu "Powinowactwa" za scenografię do filmów reżysera odpowiedzialny był – wsławiony pracą nad "Ziemią obiecaną" – Tadeusz Kosarewicz. Z dwoma ostatnimi twórcami autor "Małej Moskwy" zdołał blisko się zaprzyjaźnić i stworzyć znaną we wrocławskim środowisku filmowym "lożę szyderców".

Dobrze przyjęte "W zawieszeniu" na długi czas określiło horyzont zainteresowań reżysera. Krzystek chętnie podejmował tematy polityczne, które zawsze filtrował jednak przez pryzmat jednostkowych wyborów i przeżyć. Nie inaczej działo się w "Ostatnim promie" – opowieści o grupie płynących do Hamburga Polaków, których zaskakuje wiadomość o wprowadzeniu w kraju stanu wojennego. Do historii rodzimego kina przeszła zwłaszcza scena, gdy – liczący na azyl w Niemczech – bohaterowie decydują się na desperacki krok do lodowatego morza. Rozliczenie z komunizmem stanowiło także jeden z najważniejszych tematów "Zwolnionych z życia". Film z nietypową, wyciszoną kreacją Krystyny Jandy został doceniony na festiwalu w San Sebastian i stał się w ten sposób największym międzynarodowym sukcesem Krzystka.

Reklama

Znacznie gorzej szły reżyserowi podejmowane w latach 90. próby refleksji nad transformacją ustrojową. W "Polskiej śmierci" jako jeden z nielicznych postanowił pochylić się nad wpływem przemian na kondycję polskiego inteligenta. Łączący diagnozę społeczną z elementami kina sensacyjnego film przeszedł jednak bez echa. Z bezlitosnym przyjęciem krytyki spotkało się za to "Nie ma zmiłuj" – płaska, nieco tabloidowa opowieść o środowisku przedstawicieli handlowych.

Kolejne niepowodzenia skłoniły do Krzystka do porzucenia kina na rzecz mniej lub bardziej ambitnych seriali. Długa przerwa wyszła jednak reżyserowi na dobre. Zrealizowana po ośmiu latach milczenia "Mała Moskwa" okazała się sensacyjnym triumfatorem festiwalu w Gdyni. W wyniku jednego z najczęściej dyskutowanych werdyktów w historii imprezy film Krzystka pokonał choćby faworyzowane "33 sceny z życia" Małgorzaty Szumowskiej. Reżyser nie musiał jednak przejmować się tymi kontrowersjami. W "Małej Moskwie" z sukcesem powrócił do perspektywy osobistej, opartej na własnych wspomnieniach i osadzonej w dobrze znanych realiach. Cofająca się do lat 60. historia polsko- radzieckiego trójkąta miłosnego korzystała z konwencji melodramatu, by opowiedzieć o skomplikowanych relacjach między narodami. Na podobnej zasadzie oparł się fenomen zrealizowanego przez Krzystka serialu o Annie German, który okazał się wielkim hitem telewizyjnej ramówki.

Między Rosją a Polską nieustannie krążą także bohaterowie "Fotografa". Thriller o demonicznym dziecku, które wyrasta na seryjnego mordercę, z całą mocą ujawnia największe słabości reżysera – zamiłowanie do kiczu i fabularnego efekciarstwa. Niezależnie od litanii podobnych zarzutów, "Fotograf" znalazł jednak swoich obrońców, którzy dopatrywali się w nim wręcz najlepszego filmu festiwalu w Gdyni. Możemy być pewni, że nierówne i niewolne od wad dzieła Waldemara Krzystka dostarczą nam jeszcze sporo materiału do równie zażartych dyskusji.