Kim jest Madame Mallory, grana przez panią w "Podróży na sto stóp"?
Helen Mirren: Madame Mallory to taka... duża ryba w małym stawie. Prowadzi odnoszącą sukcesy i cieszącą się wielką renomą wykwintną restaurację w niewielkiej miejscowości. Choć to prowincja, warto podkreślić, że chodzi o kraj, w którym kwestie kuchni i jedzenia traktowane są niezwykle poważnie. Restauracja Le Saule Pleureur (Płacząca Wierzba) została wyróżniona prestiżowymi gwiazdkami Michelina, to miejsce jest całym życiem Madame. A jaka jest ona sama? Zdeterminowana, uparta i wytrwała. To profesjonalistka oddana kulturze jedzenia, francuskiej kuchni i historii kraju.

Reklama

Pewnego dnia na wprost Le Saule Pleureur rodzina z Indii otwiera swoją restaurację z ojczystymi specjałami.
Cóż, jak można sobie wyobrazić w małej francuskiej mieścinie nie ma miejsca dla zbyt wielu restauracji – a dwie to już tłum – i od tego zacznijmy. Po drugie, otwarcie nowej restauracji bez tradycji naprzeciwko renomowanej Le Saule Pleureur wydaje się jej właścicielce irytujące. To nie wszystko, na samym szczycie listy niedorzeczności Madame znajdują się pretensje najwyższego kalibru - miejsce serwuje kuchnię indyjską przy dźwiękach głośnej muzyki. Według mojej bohaterki takie sąsiedztwo jest obraźliwe dla Le Saule Pleureur. To hańba i zniewaga ubliżająca normom przyzwoitości Madame Mallory, jej poczuciu dobrego smaku i gustu. Rodzi się w niej bunt, czuje, że musi bronić honoru nie tylko własnej restauracji, ale całej kultury i kulinarnej spuścizny Francji.

Ciekawe wydają się reakcja i nastawianie rodziny przybyłej z Indii. To wyjątkowa dla nich sytuacja nie tylko dlatego, że chcą zapuścić korzenie w obcym kraju – dzieci straciły matkę, ojciec wychowuje je sam.
To prawda. Ojciec licznej gromadki – w swoim kraju dyskryminowany z powodów religijnych – został zmuszony do opuszczenia ojczyzny. Nosi w sobie piętno imigranta, ale to dumny człowiek. Równie zdeterminowany, by odnieść sukces jak Madame Mallory. Podobnie jak ona pasjonuje się kuchnią, tyle że dzielą ich różne tradycje kulinarne. Jednak on utrzymuje rodzinę z tego, co i jak zostanie ugotowane, przyrządzone, dopieszczone, nie dopuści więc do tego, by ktoś stanął na jego drodze w zapewnieniu bezpieczeństwa najbliższym. Oboje są gotowi na wszystko, by osiągnąć swoje cele. Ostatecznie też oboje wpadają w pułapkę swoich pryncypiów i dość wąskich światopoglądów.

Jednak w Madame Mallory dokonuje się pewna przemiana.
Zaczyna rozumieć, że pasja do własnej kultury i środowiska, w którym się żyje, może przybrać skrajne oblicze. Dobrze jest kochać swój kraj i być dumnym patriotą, ale nie można dopuścić do tego, by nasze nastawienie przerodziło się w nacjonalizm czy ksenofobię. Każde tego typu zachowanie jest niebezpieczne. Madame Mallory zaczyna dostrzegać to niebezpieczeństwo, widzi, że czasem wystarczy pretekst, by zacząć dyskryminować innych, by czuć się lepszym od innych. Niemal każdy nosi to w sobie.

Reklama

Podobnie mówią o przekazie filmu młodsi aktorzy. Jak się pani z nimi pracowało?
Zawsze szukam inspiracji w aktorach, z którymi współpracuję. I proszę mi wierzyć, im młodsi i mniej doświadczeni, tym bardziej inspirujący. Mają świeżość w podejściu do zawodu, nie ma wyrachowania w ich reakcjach i zachowaniu. Są otwarci, wolni, a to jest zawsze motywujące i zachęcające do wspólnego działania.

Jak pani myśli, dlaczego tematyka związana z kuchnią i kulinariami cieszy się takim powodzeniem w kinie?
Jedzenie jest wyznacznikiem pozycji i aspiracji, symbolem kultury, historii, stylu, wyobraźni. W naszej filmowej historii sposób jedzenia i smaki narodowych kuchni – francuskiej i indyjskiej – stają się jednym z głównych powodów waśni nie tylko pomiędzy dwiema restauracjami, a niemal pomiędzy dwoma światami i cywilizacjami. W miłości i na wojnie wszystkie chwyty dozwolone i zdaje się, że kuchnia łączy i zawiera w sobie te największe emocje. Nie ma znaczenia, czy chodzi o skromne, domowe knajpki, czy o wykwintne restauracje, to miejsca pełne namiętności i pasji. Zwłaszcza we Francji.

Scenariusz zachwycił Stevena Spielberga i Oprah Winfrey, którzy film wyprodukowali.
Wszyscy byliśmy podekscytowani opieką Stevena Spielberga. Ale jego opinie tylko utwierdzały nas w przekonaniu, że działania i rozwiązania przez nas zastosowane są słuszne, dawały nam poczucie bezpieczeństwa To mistrz współczesnego kina, wiedzieliśmy, że jesteśmy w dobrych rękach. Z kolei Oprah Winfrey to przede wszystkim wielka wrażliwość i zrozumienie, wręcz instynktowne zrozumienie i empatia dla ludzi pod niemal każdą szerokością geograficzną. Mieliśmy silną obstawę, to było wielkie przeżycie mieć takie oparcie w ludziach wokół.

Reklama

Producenci podkreślają, że nie jest to film o jedzeniu, a przynajmniej nie tylko. To z pewnością smakowicie podana historia, ale gdyby pani miała wskazać to, o czym ona jest dla pani w pierwszej kolejności?
Filmy o gotowaniu, kuchni i smakach powinny być piękne, lecz to piękno powinno być instynktownie wydobyte. Takie kino ma podkreślać przyjemności życia. Po seansie naszego filmu chciałabym, aby ludzie zamarzyli o pójściu do francuskiej lub indyjskiej restauracji, by po prostu nacieszyć się sobą, podelektować wieczorem. Proste doświadczenia są najcenniejsze. Mam też nadzieję że film pokazuje piękne, choć nieznane oblicze Francji. Z przymrużeniem oka opowiada o regionalnych snobizmach. Chciałabym, aby portretowany przez nas zakątek Francji porwał ludzi swoją urodą, by zamarzyli odwiedzić to miejsce. Od tego jest kino, by przybliżać to, co odległe. Mam nadzieję, że film "Podróż na sto stóp" będzie zachwycającym i zabawnym doświadczeniem.

Od samego początku myślała pani pozytywnie o roli Madame Mallory? Jej zachowania bywają zabawne, ale czasami daleko im do zachwycających. Na pewno jest to dobrze zbalansowana postać, bo choć możemy nie zgadzać się z jej wyborami i reakcjami, rozumiemy jej racje.
Bez względu na to, jaką rolę grasz, umieszczasz w niej część siebie. Aktor zawsze korzysta ze wspomnień zapisanych w pamięci lub w ruchach i odruchach ciała. I choć mam świadomość tego, co tutaj mówię, chciałabym w sposób kategoryczny podkreślić... nie jestem w żaden sposób podobna do Madame Mallory! Ona ma obsesję na punkcie swojej restauracji. To jej całe życie. Ja nie wyobrażam sobie posiadania restauracji czy nawet bistra. Nie jestem wielkim smakoszem i, co ważniejsze chyba, nie potrafiłabym walczyć za wszelką cenę i bezwzględnie niszczyć konkurencję tylko po to, by osiągnąć sukces.

Nie jest pani smakoszem? Dziś rzadko kogo stać na takie deklaracje.
Bardziej fascynuje mnie historia jedzenia, potraw, sposób ich przyrządzania, dobierania smaków, przypraw. Niesamowite, jak dobrze można poznać kulturę danego kraju poprzez jego kuchnię. Czasami, gdy nie wiem, gdzie się wybrać, sięgam do przewodników po restauracjach. Na ogół jednak pytam miejscowych lub znajomych o poradę na temat najciekawszych lokali, regionalnych specjałów, tego, co warto zjeść i gdzie. To, co najsmaczniejsze, jest zwykle poza zasięgiem wzroku.