– Nie byłem gotowy na sławę – tłumaczy Al Pacino. – Czułem się tak, jak gdybym dostał nią w głowę i nie mógł wstać. Nigdy nie zależało mi na rozpoznawalności, wywiadach, obnażaniu swojego życia. Wręcz przeciwnie, uciekałem przed tym. Chciałem się schować. Wiele razy wątpiłem w siebie. W pewnym momencie zdałem sobie sprawę, że lepiej czuję się poza pracą, niż na planie. W świecie pijących istnieje określenie "spaść na samo dno". Byłem bardzo blisko. Laurence Olivier powiedział kiedyś, że najwspanialszą nagrodą za aktorstwo jest drink po pracy. W moim wydaniu nagroda ta stawała się wyróżnieniem za całokształt dokonań. W końcu przestałem pić. Nie od razu, ale udało mi się. Kiedyś, aby wyjść na ulicę niezauważonym, przebierałem się w różne kostiumy, doczepiałem sztuczną brodę. Chciałem być niewidzialny. Teraz jednak czuję się znów podekscytowany swoją pracą, pozytywnie nakręcony. Cieszę się, że jestem sobą, że mogłem nakręcić tyle wspaniałych filmów z genialnymi ludźmi. Zawsze kochałem to, co robię – tyle że przygoda miłosna może mieć wiele różnych twarzy.

Reklama

Dorobek Ala Pacino zamyka film telewizyjny "Phil Spector".