"Bitwa Pięciu Armii", zamykająca filmowy cykl, najboleśniej ze wszystkich przypomina, że Peter Jackson niewielką książeczkę Tolkiena sztucznie rozdął do pompatycznej trylogii. I udała mu się rzecz niezwykła: nakręcił film po brzegi naładowany akcją, a jednocześnie pozbawiony logiki, nudny, wtórny, w porównaniu z "Władcą pierścieni" wręcz wsteczny. To, co w powieści było kulminacją wydarzeń, na ekranie przybrało postać dłużącej się niemiłosiernie bitwy każdego z każdym.
I nawet fantastyczny jak zawsze Martin Freeman w roli Bilba Bagginsa nie jest w stanie filmu uratować, bo skoro już wykonał (w poprzedniej części) swoje zadanie, kradnąc klejnot ze smoczego skarbca, jego postać właściwie straciła rację bytu. Jackson ambicje miał olbrzymie, chciał przeskoczyć własny sukces, ale bez wątpienia zasiedział się w magicznym Śródziemiu zbyt długo.
HOBBIT: BITWA PIĘCIU ARMII | reżyseria: Peter Jackson | dystrybucja: Galapagos