Niekwestionowany lider zaangażowanego kina brytyjskiego także tym razem przygląda się typom, których mało kto chciałby oglądać w realu. Ludzie z cienia: bezrobotni, niemal zbankrutowani, zdani w bezradności na siebie, codziennie testują siłę przyjaźni. Ken Loach, swoim zwyczajem, perfekcyjnie profiluje owe portrety. Jedną, dwiema scenami daje bohaterom unikatowy charakter. W pamięci zostają zatem oryginalna kleptomanka Mo, zagubiony we własnych mrzonkach Albert, którego jednak stać na momenty zaskakującej elokwencji. Do paczki należą także prostolinijny Robbie i mój zdecydowany faworyt – Rhino, najweselszy freak z całej kompanii wyrzutków.

Reklama

Loach tym razem nie daje ani ostrej syntezy aktualnej polityki Wielkiej Brytanii, nie szydzi także z nieodmiennie zadowolonych z siebie, cynicznych sfer mieszczańskich zaludniających najlepsze dzielnice Londynu. "Whisky dla aniołów" to swego rodzaju artystyczny odpoczynek wojownika. Film o afekcie do alkoholu – najdroższego i najlepszego pod słońcem – oraz o uśmiechu, który przebija nawet przez łzy. – Zrobiłem komedię, ponieważ stale staram się próbować czegoś nowego, lubię nieoczywiste wybory – twierdzi reżyser. – Nawet w ponurej historii można przecież dostrzec momenty komiczne, wręcz absurdalne. Najważniejsze, by przekazać szczere, prawdziwe relacje międzyludzkie, ujmując je w realistyczne ramy.

"Whisky dla aniołów" to film zabawny, dobrze grany, miejscami błyskotliwy. W jednej z najważniejszych scen znajdujemy się w destylarni szkockiej whisky. Dowiadujemy się, że podczas procesu wytwarzania alkoholu dwa procent trunku wyparowuje. Chodzi o tytułowy "angel's share". Bo anioły również kochają whisky.

WHISKY DLA ANIOŁÓW | reżyseria: Ken Loach | dystrybucja: Best Film