"Odgłosy robaków - zapiski mumii"(aka "The Sound of Insects – Record of a Mummy") Szwajcaria 2009; Reżyseria: Peter Liechti; Dystrybucja: Against Gravity; Czas: 87 min; Premiera: 23 października; Ocena 4/6



Kino coraz bardziej tęskni dziś za autentykiem, prawdą rzeczywistą, a nie objawioną. To swego rodzaju znak czasu i dowód na pewne zmęczenie fikcją. Rozkwita na nowo pełnometrażowy dokument, karierę robią mocumentaries, twórcy fabuł coraz chętniej posiłkują się paradokumentalną stylistyką, byle jakoś zahaczyć się w realności. I Peter Liechti próbuje także. Woaluje fikcję chłodem narracji, formalną ascezą, pozorem wsztrząsającej realności. Film Liechtiego jest również dziwny o tyle, że w kulturze, wypierającej śmierć, celebrującej wieczną młodość, bohater, który za wszelką cenę chce umrzeć i to w męczarniach musi budzić co najmniej zdziwienie.

Reklama

Dowiadujemy się, że w lesie znaleziono zmumifikowane ciało 40-letniego mężczyzny, który postanowił się zagłodzić. Obok znaleziono dziennik, w którym aż do końca prowadził kronikę swego odchodzenia. Film Petera Liechti'ego stara się te zapiski samobójcy zrekonstruować. Tydzień po tygodniu, dzień po dniu, godzina po godzinie. O motywach decyzji o odejściu nic nie wiemy, tak jak niezbyt wiele dowiadujemy się o samym autorze. Bo ten niechętnie o sobie mówi. Rejestruje za to każdą, nawet najdrobniejszą reakcję wycieńczonego ciała, zmiany w otoczeniu, drobne zdarzenia. Ot, czyste sprawozdanie z umierania pozbawione uczuć, emocji, krzyków rozpaczy.

p

W „Odgłosach robaków - zapiskach mumii" oglądamy dokładnie to, co krańcowo wycieńczony bohater ze swgo foliowego namiotu testując swą wytrzymałość na ból, cierpienie, a przy okazji chce się przekonać czy jest coś po drugiej stronie. Zamysł przypomina ekstremalne pomysły Wernera Herzoga i to nie tylko na płaszczyźnie formalnego eksperymentu, ale także w warstwie konfrontacji z kultury z naturą, w eksploracji sytuacji granicznej między życiem i śmiercią, znanym i nieznanym, oswojonym i tajemniczym. Bohater leży i notuje. Patrzy na las, który wydaje mu się coraz bardziej tajemniczy, rejestruje pojawiające się w jego głowie odgłosy, wyobrażenia kłębiących się w ziemii robaków, przywidzenia i halucynacje. Natura wyrywa się z tła, współtworzy w obumieraniu bohatera, komentuje jego cierpienie.

Reklama

Przed śmiercią bohter czyta, oczywiście nie bez przyczyny, „Malone umiera" Samuela Becketta, a sam film im dlużej trwa, tym bardziej zmienia się w rodzaj egzystencjalnego eseju. Konfrontacja monologu z przedśmiertnymi zapiskami wskazuje na sens bardziej ogólny, nie tylko ilustruje doświadczenie pustki, bezsensu, ale wychyla się w stronę jakiejś laickiej, heroicznej transcendencji. Bohater ze zdumieniem stwierdza, że jego ciało buntuje się przeciw dyktatowi umysłu, byle tylko utrzymać się przy życiu. Ból rozsadza głowę, ale serce pracuje i nie przestaje bić, agonia trwa bez końca.

Bohater przytomnie zauważa, że z racjonalnego punktu widzenia to, co robi nie ma sensu - śmierć nie ma żadnego sensu, podobnie zresztą jak i poprzedające ją życie. Jednak coś w nim pragnie zapisać każdy detal powolnego umierania. Pobrzmiewają tu echa Tybetańskiej Księgi Umarłych, opisującej szczegółowo sytuację człowieka, który rozstał się już z życiem, a nie wszedł jeszcze w nową formę istnienia. Jego dusza zadaje sobie wówczas ostateczne pytanie, wspólne dla wielu religii i systemów filozoficznych - „czy po śmierci człowiek jest, czy nie jest". Śmierć ostatecznie niezależnie od światopoglądu okazuje się dziś wybawieniem od cierpienia.

Reklama

Liechti oswaja ze śmiercią, przywraca jej miejsce w kulturowym pejzażu, ale też bada granice możliwości kina w opowiadaniu o ekstremalnych doświadczeniach i stanach. Posługuje się przy tym kulyurowymi stereotypami, wytrycchami i kliszami, ale jednocześnie przywołując naturalistyczne szczegóły odważnie przełamuje kulturowe tabu.

Film, o ile damy się wciągnąć w pułapkę gry z realistyczną konwencją, ma siłę wręcz hipnotyczną. Rytmicznie zmieniające się obrazy, coraz bardziej halucynacyjne obrazy elektryzują i przyciągają. Liechti nie tylko przekracza granice filmu dokumentalnego, ale granice kina w ogóle, zbliża się do tajemnicy i poza przekraczaniem tabu ma do powiedzenia cpś znacznie ważniejszego o współczesnym życiu i współczesnej śmierci.