"Ostatni dom po lewej" (aka "Last House on the Left")
USA 2009; reżyseria: Dennis Iliadis; obsada: Tony Goldwyn, Monica Potter, Sara Paxton; dystrybucja: UIP; czas: 110 min; Premiera: 14 sierpnia; Ocena 2/6

p

Na początku było „Źródło” – nagrodzony Oscarem w 1962 roku film Ingmara Bergmana, oparty na średniowiecznej skandynawskiej balladzie. Dziesięć lat później Wes Craven zainspirowany „Źródłem” nakręcił swój debiutancki film „Ostatni dom po lewej”. I wreszcie przyszła pora na remake, reżyserowany przez Dennisa Iliadisa i produkowany przez Cravena. Jak łatwo się domyślić, najnowsza wersja opowieści jest najsłabsza. I nie chodzi tylko o jakość filmu – od strony realizatorskiej to solidna, choć nieporywająca robota, i tak na korzyść wyróżniająca się spośród masowo kręconych filmów grozy. Tyle że kino podobne wątki zdążyło już wielokrotnie przetrawić, pokazać wszystkie możliwe warianty i rozwiązania, opowiedzieć tę samą historię zarówno w poważny, jak i szyderczy sposób. „Ostatni dom po lewej” A.D. 2009 może więc wydawać się szokujący, ale kompletnie niczym nie jest w stanie zaskoczyć.

Reklama

Mamy więc przykładną rodzinę Collingwoodów: ojciec jest wziętym lekarzem, matka – perfekcyjną panią domu, córka Mari – nieco rozbrykaną (ale w granicach rozsądku) nastolatką. Wspólnie spędzają wakacje w rodzinnym domu nad jeziorem. Znudzona Mari wybiera się do pobliskiego miasta wraz ze swoją przyjaciółką Phyllis. Obie szybko wpadną w ręce bandy zwyrodniałych morderców, której przewodzi niejaki Krug. Psychopaci zabijają Phyllis, a zgwałconą i postrzeloną Mari pozostawiają na pewną śmierć. Potem – chroniąc się przed burzą i szukając ucieczki przed ścigającą ich policją – trafiają do domu Collingwoodów. A gdy rodzice Mari zorientują się, że mają do czynienia z ludźmi, którzy skrzywdzili ich córkę, nie zawahają się przed okrutną i krwawą zemstą.

b

Oryginalny film Cravena do dziś robi wrażenie surowym stylem opowieści i trudnym do wytrzymania napięciem. Na początku lat 70. – zanim kina zalała fala brutalnych slasherów (której Craven był przecież współtwórcą) – musiała być dla widzów prawdziwym szokiem, co zresztą producenci skrzętnie wykorzystali, umieszczając na plakatach hasło: „Jeśli nie chcesz zemdleć, powtarzaj: to tylko film... to tylko film... to tylko film...”. Remake niestety nie ma nawet ułamka siły Cravenowskiego thrillera. Po „Nieodwracalnym” Gaspara Noe, po obu wersjach „Funny Games” Michaela Haneke’a, nawet po horrorach, takich jak „Teksańska masakra piłą mechaniczną” czy późniejszy o trzy dekady francuski „Blady strach”, film Iliadisa jest błądzeniem po terenie doskonale już znanym i opisanym.

Scenarzyści nie pokusili się bowiem o jakieś radykalne zmiany w tekście, przesunęli nieznacznie niektóre akcenty, ale z grubsza zachowali opowieść Cravena bez zmian. Iliadis skupił się na celebrowaniu scen przemocy (i tak nie pokazując więcej, niż poprzednicy), niemal całkowicie porzucając psychologię postaci, wychodząc z założenia – niestety prawdopodobnie słusznego – że przeciętnego widza nie interesuje już motywacja bohaterów, ale to, kto komu wrazi nóż pod żebra. Wystarczy, że jedna grupa to psychopaci, druga – zrozpaczeni i żądni zemsty rodzice. Jakakolwiek próba pogłębienia tej charakterystyki skazałaby film na komercyjną porażkę. „Ostatni dom po lewej” przyciągnął więc przed ekrany kilkanaście milionów widzów. Na Bergmanowskie „Źródło” nie poszedłby pewnie dziś pies z kulawą nogą.