Widzowie znają Cię jako Helenę Trojańską albo nieustraszoną poszukiwaczkę "Skarbu Narodów". Mało kto wie, że równie chętnie bierzesz udział w małych, europejskich produkcjach.

Diane Kruger: Tak się składa, że na koncie najwięcej mam tych hollywoodzkich. Właściwie zagrałam tylko w jednej produkcji niemieckiej, która na dodatek w praktyce była... francuską. Z Francuzami to w ogóle śmieszna sprawa. Ich uczucia zależą od ostatniego filmu. Jeżeli był dobry, to jestem Francuzką. Jeżeli nie – we Francji traktuje się mnie... jak Niemkę.

Reklama

W okresie Bożego Narodzenia 2008 do kin na całym świecie trafiła "Księga tajemnic". Jak bardzo superprodukcja różni się od niskobudżetowej? Na pewno masz własną przyczepę na planie...

Mniejsze filmy oznaczają większą oszczędność czasu. Kręcone są w ciągu kilku tygodni, a zdjęcia do "Skarbu Narodów" trwały cztery i pół miesiąca. Zdarzały mi się całe wolne tygodnie na planie. Przy niskim budżecie aktor ma więcej pracy, musi być bardziej skoncentrowany. Jeden z takich obrazów, "Frankie", kręciliśmy prawie trzy lata, w każdej wolnej chwili, własną kamerą. To chyba najbardziej wyjątkowa rzecz w moim dorobku. Myślę jednak, że dobrze jest spróbować jednego i drugiego.

Reklama

Co dla Ciebie znaczy bycie gwiazdą? Czy to pomaga realizować niezależne poboczne projekty? Czy chodzi raczej o bycie podziwianym?

To chyba mieszanka obydwu tych spraw. Z natury wybór tego zawodu jest decyzją trochę narcystyczną i egoistyczną. Każdą swoją rolą mówisz przecież ludziom: "Patrzcie na mnie!". Kocham swój zawód, ale chyba mam do niego bardzo realistyczne podejście: gram w przeboju, a potem mogę robić, co chcę.

Na przykład film o Nelsonie Mandeli.

Reklama

Właśnie tak. W reżyserowanym przez Billiego Augusta "Goodbye Bafana" - opowieści o 27 latach, które w więzieniu spędził Nelson Mandela - zagrałam chyba najtrudniejszą rolę w mojej karierze. Moja bohaterka Gloria Gregory zanim stała się bojowniczką o wolną Afrykę, była zwykłą rasistką, więc początkowo trudno było mi ją polubić. Dopiero kiedy miałyśmy okazję porozmawiać, okazało się, że to dobra i czarująca osoba.

Według Ciebie dobry film musi zawierać przesłanie?

Lubię filmy, z których mogę się czegoś dowiedzieć, bo opowiadają o rzeczach, wydarzeniach z przeszłości. Tak samo jest z decyzją o moim zaangażowaniu w dany obraz. Niewiele wiedziałam o Afryce Południowej, więc zagrałam w filmie o Mandeli. Chciałam pogłębić swoją wiedzę o muzyce klasycznej, wybrałam opowieść o życiu Beethovena. Ale nie wstydzę się, że grałam w "Troi" i "Skarbie Narodów", bo miło wspominam ich kręcenie. Bądź co bądź, dzięki nim miałam okazję odwiedzić też wiele historycznych miejsc. No i bez nich nie byłoby mnie tu teraz. Żeby być znanym, trzeba przynajmniej od czasu do czasu latać za ocean. A ponieważ jestem Europejką, muszę wciąć udowadniać, że się do Hollywood nadaję. Jestem kobietą, więc muszę dowieść, że nie tylko moja twarz czy ciało są powodami, dla których dostaję kolejne role. W zasadzie cały czas muszę coś udowadniać.

Czy ludzie, których spotykasz prywatnie, oczekują czasem, że będziesz zachowywała się jak postać, którą zagrałaś w filmie?

Tak. To zabawne, ale i dość przerażające. Dlatego, że to działa w obie strony - czasem ktoś nie chce się ze mną zobaczyć, bo myśli, że zachowuję się jak w moim ostatnim horrorze!

Masz swoją rolę marzeń?

Chciałabym zagrać Romy Schneider. Była piękna, utalentowana i miała to "coś". Czytałam wszystkie jej biografie. Kiedy umarł jej syn, z niej też kompletnie uszło życie. Spotkałam kilka osób, które ją znały. Jedna z nich powiedziała mi, że nigdy nie spotkała kogoś równie nudnego.

Jakby cała jej magia istniała tylko na wielkim ekranie?

Ona żyła dla wielkiego ekranu. A skończyła, płacąc ludziom, żeby tylko poszli z nią na kolację. Mam nadzieję, że kiedyś będę miała okazję opowiedzieć historię jej życia.

Bette Davis powiedziała kiedyś, że aktorzy to prywatnie bardzo smutni ludzie, bo życie funduje im co chwilę wzloty i upadki.

To prawda. Dlatego staram się dobierać przyjaciół, którzy nie mają nic wspólnego z tym biznesem. Miło jest posłuchać, że najważniejszym problemem koleżanki są zbliżające się chrzciny jej dziecka. Dla mnie to namiastka życia rodzinnego. Namiastka, która mi wystarcza, bo potwornie nudzę się, kiedy za długo przebywam w domu między jedną a drugą produkcją. Nie wyobrażam sobie osiedlenia się na przedmieściach z dwójką dzieci i samochodem zaparkowanym w garażu. To dla mnie synonim samo-uduszenia.

Jaka więc jest Twoja recepta na szczęśliwe życie?

Jeszcze jej nie znalazłam. Porozmawiamy za pięć lat, może będę wiedziała coś więcej na ten temat. No chyba, że stanę się pogrążoną w głębokiej depresji alkoholiczką (śmiech). Życie na walizkach nie jest nudne, ale jest trudne. Nie ma się co oszukiwać. Mnie kosztowało stratę męża i wielu przyjaciół, bo trudno rozpadające się związki latami podtrzymywać na odległość. Depresja jest więc nieunikniona.

Rozmawiała Robin Lynch/IFA/ Syndykat Autorów
Opracowanie: Diana Rymuza