Dorastała pani w Beaumont, niedaleko miejsca, gdzie wychowała się Coco Chanel. Co wiedziała pani o jej życiu przed przyjęciem roli w filmie?

Audrey Tautou: Pewnie tyle samo, co większość widzów. Słyszałam trochę o jej życiu prywatnym i o tym, że była silną osobowością, nie znosiła sprzeciwu, lubiła rządzić, ale też ciężko pracowała. Zupełnie inną od kobiet w swoich czasach, nowocześniejszą, bardziej niezależną. Sukces, który odniosła, rewolucja, jaką wywołała w branży odzieżowej, są czymś niezwykłym jak na dziewczynę, która pochodziła znikąd, z sierocińca. Co ciekawe, Chanel obracała się w tym samym środowisku co moi dziadkowie.

Reklama

Jest coś specjalnego w charakterze ludzi pochodzących z Beaumont? Czy da się jakoś nakreślić ich wspólne cechy, jak to często robi w przypadku paryżan?

Beaumont leży w Owernii w środkowej Francji, otoczone stożkami wulkanicznymi i górami. Mieszka tu przede wszystkim uboższa klasa pracująca. Choć geograficznie to serce Francji, tak na prawdę to miejsce, z którego daleko jest wszędzie: do morza, do stolicy. Rzadko ktoś tu zagląda. By się wydostać z takiego miejsca, trzeba dużo hartu ducha.

Reklama

W czym Audrey Tautou przypomina Coco Chanel?

Nawet, jeśli znajduję w sobie pewne podobieństwa do niej – siłę ducha, inteligencję czy poczucie dumy – to u Coco wszystkie te cechy występowały w znacznie większym natężeniu.

Czy studiując jej biografię, natknęła się pani na fakty, które nie były powszechnie znane?

Reklama

Za fasadą twardzielki głęboko skrywała jakąś skazę. Skazą Coco było dzieciństwo – sierociniec, samotność, które w jej własnych oczach umniejszały to, co osiągnęła. Moim zdaniem miała kompleks niższości, nie czuła się tak samo dobra jak inni. To dało jej siłę, a jej biografii dodało tajemniczości.



Chyba nie chodziło tylko o dzieciństwo. W filmie widzimy upokarzający romans nieznanej jeszcze Coco z milionerem Étienne’em Balsanem...

Tak, Coco wplątała się w ten związek chyba tylko po to, by przetrwać. Nie miała wyboru. Była jak zwierzę kierujące się instynktem samozachowawczym. Z drugiej strony trudno nie zauważyć, że cierpliwie znosiła upokorzenia, bo mimo wszystko miała plan jak wykorzystać Balsana do swoich celów. On był dla niej jedyną dostępną przepustką do świata, o którym marzyła. Postanowiła, że warto dać sobą poniewierać, by osiągnąć wyższy cel.

Przyszło pani zagrać Chanel z czasów, kiedy nie była znana...

I w związku z tym nie mogłam jej zagrać tak, jak ją wszyscy pamiętają. Kiedy została znaną, zawodową projektantką mody, jej charakter bardzo się zmienił. Stała się tak twarda, że aż nieznośna. To, co mogłam zrobić, to pokazać, że bez względu na to jak niesamowite zwroty miało jej życie, tak jak każdy człowiek była pod pewnymi względami niezmienna. Pozostała jej wrodzona, niewyuczona gracja, sposób, w jaki się poruszała, stawała, paliła papierosy. Miała coś z księżniczki sama z siebie, nie dzięki pieniądzom czy sławie. To, co się umniejsza czy w ogóle zapomina, znając tylko sławną Coco, to jej lęki i rozterki. Kiedy wkraczała w zupełnie nieznany świat była jednym wielkim bałaganem. Nie żadną bizneswoman z zaciętą twarzą. Było ją stać na to, by wydostać się z tego wewnętrznego chaosu na polu zawodowym, ale nigdy nie pozbierała się na tyle, by wyjść za mąż, mieć dzieci, rodzinę.

Czy firma Chanel udostępniła prawdziwe ubrania Coco na potrzeby filmu?

Rozczaruję pana, ubrania w filmie to nie są prawdziwe ciuchy Chanel – wszystkie stworzyli kostiumolodzy zatrudnieni przy filmie.

Lubi pani kreacje Chanel?

Nie można być Francuzką i nie lubić Chanel. To kwintesencja tego, co we Francji uważamy za elegancję. Podczas kręcenia filmu nie myślałam jednak o modzie. Razem z reżyserką postanowiłyśmy zgłębić charakter Chanel, a nie wyjść na przeciw potrzebom maniaków markowych ubrań. Dla nas bohaterka miała być jak powieściowa heroina, w której życiu zdarzają się niesamowite, nierealne rzeczy.



Została pani również twarzą perfum Chanel No. 5.

Reklama to nie moja praca. Raczej kolejna przygoda. Z tej akurat jestem bardzo zadowolona, ale nie sądzę, żeby fakt, że jestem twarzą Chanel coś zmienił w moim życiu, jakoś znacząco wpłynął na moją karierę zawodową. Zresztą wbrew plotkom kontrakt z Chanel nie był częścią mojej umowy z producentami filmu. Pojawił się wprawdzie mniej więcej w tym samym czasie co propozycja roli, ale przyjęłam go po części dlatego, że reklamę reżyserował mój stary znajomy Jean-Pierre Jeunet (reżyser „Amelii” – red.).

Myśli pani, że dzięki roli Coco Chanel zerwie pani wreszcie z wizerunkiem Amelii?

Wiem, że dla 90 procent ludzi na zawsze zostanę Amelią, i nie będę z tym walczyć. Ale denerwuję się, gdy zadają mi wciąż te same pytania na jej temat.

Dlaczego tak rzadko przyjmuje pani propozycje z Hollywood?

Nie zależy mi na hollywoodzkiej karierze. Nie lubię grać w filmach wyłącznie dla pieniędzy. To po prostu nie jest w moim stylu. Wolę pracować we Francji, bo mam tam większy wybór.

Wychowywała się w bardzo religijnej rodzinie. Nie miała pani wątpliwości co do występu w ekranizacji „Kodu da Vinci”?

Nie rozumiem powodów zamieszania wokół tego obrazu, bo to nie jest film o tematyce religijnej. Moja rodzina chodziła do kościoła i chociaż teraz nie uważam się za katoliczkę, nadal wierzę w Boga i nie wzięłabym udziału w projekcie obrażającym chrześcijańskie wartości. To po prostu świetny thriller.



Ma pani jakąś listę wielkich życzeń zawodowych?

Nie marzę o pracy z konkretnymi osobami ani w konkretnych typach filmów. Ważne, żeby propozycje w ogóle przychodziły. Najważniejsze to nie zanudzić siebie i innych. To wszystko. Nie dbam o pieniądze i popularność. Nie lubię tego aspektu mojej pracy i szczerze mówiąc, wolałabym, żeby sława nie istniała. Nie znoszę gwiazdorstwa. Nie spędzam czasu w towarzystwie innych aktorów ani nie uczęszczam na premiery. Nie jestem otwartą księgą i chronię swoją prywatność.

Pani ulubioną formą relaksu były kiedyś samotne podróże z plecakiem. Dalej jest pani w stanie tak spędzać czas?

Owszem. Gdy tylko kończę zdjęcia, staram się jak najszybciej gdzieś wyjechać. W ciągu dwóch ostatnich lat odwiedziłam moją koleżankę, projektantkę Laurence Pasquier w Australii. Byłam też w Chile, na Wyspach Wielkanocnych i w Norwegii. Nie mam problemów z zaadaptowaniem się w nowych miejscach. Wszędzie tam, gdzie po kilku dniach zdążę nabałaganić i kiedy moje rzeczy leżą już wszędzie, czuję się jak w domu.

Kiedy bierze pani sobie wolne, nie są w stanie skusić pani nawet najciekawsze propozycje?

Zawsze przeżywam dylemat: pracować czy nie? Zwłaszcza że znajomi aktorzy nie pracują tak dużo jak ja. No i dlatego, że nie potrafię mówić „nie”. Poza tym jestem osobą, która zawsze znajdzie coś interesującego w scenariuszu. To dla mnie bardzo trudne wybory.