"Tulpan"
Niemcy/Kazachstan/Polska/Rosja/Szwajcaria 2008; obsada: Ondas Besikbasov, Samal Esljamova; dystrybucja: Against Gravity; czas: 100 min; Premiera: 29 maja 2009

p

W Stepie Głodowym w Kazachstanie nie ma wody. Słońce jednakowo mocno świeci pasterzom i owcom. Owiec jest jednak więcej niż ludzi. Prawie wszyscy ludzie wyjechali do miasta, do pieniędzy. Zostali tylko ci, dla których szczęście to także tymczasowa jurta wyglądająca jak papierowa wieżyczka zbudowana z talii zgranych kart, którą zburzyć może byle podmuch wiatru. Żeby tutaj przeżyć, trzeba potraktować pejzaż jako trwałą część losu, z którym nie warto polemizować, zaprzyjaźnić się z pustynią, milczeniem, skwarem i z przeznaczeniem.

Reklama

Film Siergieja Dworcewoja jest i jednocześnie nie jest fabułą. Autor kilku dokumentalnych arcydzieł („Dzień chleba”, „Szczęście”) w sposób zdumiewający sublimuje filmowe medium. Widz nieznający legendy powstania tego filmu (zdjęcia trwały cztery lata), ma nieodparte wrażenie, że w „Tulpanie” dotyka się sedna nieinscenizowanego życia obowiązującego w kazachskim Bietpak Dała. Tymczasem „Tulpan” to dokument, który w żaden sposób nie przeszkadza fabule – jednocześnie fabularne kino, które ma siłę rejestracji życia.

Na planie fabularnym film Dworcewoja jest historią Asy, młodego mężczyzny, który po służbie w wojsku wraca na step do swoich bliskich. Do siostry, jej dzieci i zamkniętego w sobie męża. Asa jest dosyć infantylny. Ma złudne marzenia: chciałby założyć w stepie antenę satelitarną, mniej pracować, więcej odpoczywać, przede wszystkim jednak kocha swoją przyszłą żonę: tajemniczą Tulpan. I chociaż marzenia Asy nie spełnią się tak, jak tego oczekiwał, chłopiec na swój sposób zwycięży. Zyska tę samą świadomość, która stała się udziałem jego przodków. Wśród skudłaconych owiec, w stepie szerokim dostrzeże pole kolorowych tulipanów.

Nawet nie próbuję sobie wyobrazić, ile razy Dworcewoj, w asyście znakomitej polskiej operatorki Jolanty Dylewskiej, przygotowywał każdą scenę. Dziesiątki, setki, a może tysiące razy? W każdym razie efekt jest zdumiewający. Kamera Dylewskiej nawet na moment nie pozwala sobie na komfort operatorskiej kokieterii – żadnych uspokajających oleodruczków. Zapierający dech w piersi krajobraz jest wyłącznie tajemniczy, okrutny, ale także zwyczajny. Nie oglądamy bowiem tego pejzażu oczyma zafascynowanego turysty albo zachodniego reżysera, który przyjechał na filmowy plan prosto z porządnego hotelu w Ałma Acie, tylko z pozycji mieszkańców. Tak właśnie wygląda ich życie, ich praca, ich miłości.

„Tulpana” trzeba oglądać zmysłami: nie warto wyczekiwać na fajerwerki współczesnego kina, akcję, szantaż filmowego „dziania się”. W kinie Dworcewoja obowiązują inne reguły gry. Wizję reżysera zdominowała przede wszystkim koncepcja przestrzeni, dialektyka ruchu-bezruchu, struktura labiryntu, wreszcie czas, który trwa, a nie płynie. Gęsty lessowy pył zasypuje twarze dorosłych i dzieci, prowizoryczne domostwa od setek lat wyglądają identycznie, tak jakby dopiero wczoraj opuścili je Chanowie. Ludzie raczej milczą, tylko nieznośna dziewczynka wciąż zbyt głośno śpiewa bardzo stare piosenki o zetlałych carskich, tatarskich cudach-niewidach, a z małego radiowego odbiornika dowiadujemy się, że „w Japonii było trzęsienie ziemi”. Jurta, w której mieszkają bohaterowie filmu, przypomina zardzewiały statek kosmiczny, gdzieś, na Marsie, na innej planecie. Wszędzie jest pusto, widno, szeroko. Ludzie i zwierzęta żyją tymi samymi instynktami. Szczęśliwy poród owcy jest niemal takim samym cudem jak przyjście na świat dziecka, a Samal, siostra bohatera, dba o swoje dzieci identycznie jak stara wielbłądzica gnająca w pogoni za zdezelowanym furgonem weterynarza, wywożącym jej małego, chorego synka – wielbłąda. Dworcewoj nie wymaga jednak od widza, by nieustannie rozwiązywał rebusy wszystkich barw i gestów. Reżyser wie, że jeżeli tylko okażemy się wrażliwi na barwę, dźwięk i harmonię ruchu, oglądanie „Tulpana” dostarczy nam ogromnej satysfakcji i wzruszeń. Odkryjemy tulipany na stepie.