"Dragonball: Ewolucja"
USA 2009; Reżyseria: James Wong; Obsada: Justin Chatwin, James Marsters, Jamie Chung, Emmy Rossum, Chow Yun-Fat; Dystrybucja: Imperial-Cinepix; Czas: 84 min; Premiera: 17 kwietnia

p

Ramsey i Wong najwyraźniej chcieli trafić w gust przeciętnego ośmiolatka znudzonego oglądaniem kreskówek na Cartoon Network. Konwencja mdłej nawalanki na pewno za to odstraszy od tej produkcji fanów pierwowzoru i opartych na nim gier wideo oraz serii telewizyjnych filmów anime. Końcowy produkt proponuje dziwną mieszankę do znudzenia wtórnej wizji apokalipsy i głupkowatej nastoletniej komedii romantycznej.

Reklama

Główny bohater, Goku (Justin Chatwin), dostaje od dziadka na 18. urodziny mistyczną smoczą kulę (tytułowy dragonball), która połączona z sześcioma pozostałymi zapewnia ich właścicielowi moc spełniania życzeń. Kamienie chce zdobyć niejaki Lord Piccolo (James Masters), a bohater przy pomocy mistrza Roshi (Chow Yun-Fat), seksownej Bulmy (Emmy Rossum), szkolnej koleżanki Chi Chi (Jamie Chung) i złodzieja Yamchy (Joon Park) musi mu przeszkodzić przed nadejściem zaćmienia słońca.

Rzecz jasna z góry można założyć, że nieustraszona załoga poradzi sobie z zadaniem, przywróci światu pokój i być może dostanie jeszcze za to darmową pizzę. Ale powodu, by kręcić o tym film, nawet tak krótki jak ten, mimo wszystko nie widzę. Brakuje tu elementarnej wizualnej, narracyjnej i stylistycznej spójności, na ekranie rządzi chaos, taniocha efektów specjalnych, dość nieudolnie podrasowane pojedynki kung-fu i wyjątkowo uboga inscenizacja. Ot, kolejna produkcja nakręcona tylko po to, by dwóch zblazowanych starych koni mogło zamanifestować podrabianą chłopięcą infantylność, niszcząc przy okazji całkiem niezłą podstawę na udany film.