"Strasznie szczęśliwi" (aka "Frygtelig lykkelig")
Dania 2008; Reżyseria: Henrik Ruben Genz; Obsada: Jakob Cedergren, Lene Maria Christensen, Kim Bodnia; Dystrybucja: Syrena Films; Czas: 100 min; Premiera: 3 kwietnia

p

Motyw przybysza obcego w hermetycznie zamkniętej, odciętej od świata mikrospołeczności rządzącej się swoimi prawami to figura dość oklepana i przeważnie rozgrywana wedle podobnych reguł. Prowincja pozornie sielska i anielska ujawnia z czasem przed obcym swoje mroczne sekrety, co ma swoje dość przewidywalne niewesołe konsekwencje i odziera rzeczywistość z humanistycznych złudzeń. Duński reżyser Henrik Ruben Genz, choć (przynajmniej do czasu) gra zgranymi i znaczonymi kartami, to jednak wie, w co chce grać i potrafi reguły gry inteligentnie łamać. Niby wszystko przebiega wedle przepisu opatentowanego przez Davida Lyncha w „Miasteczku Twin Peaks”, ale niepostrzeżenie zderza Genz topos odzierania rzeczywistości z pozorów z innymi rozwiązaniami przejętymi z kinowej klasyki i nadaje całości absurdalny posmak przywodzący na myśl kino braci Coenów.

Reklama

Oto do jutlandzkiej wioski wśród bagien przybywa młody policjant po przejściach. Od razu naraża się tubylcom, bo piwa pije za mało, za kartami też nie przepada, a na dodatek jest zwyczajnie nietutejszy. Początkowo stara się zaprowadzić w miasteczku porządek, ale na jego drodze staje tajemnicza i ponętna żona miejscowego potentata trzęsącego całą okolicą. Okazuje się, że mieszkańcy mają do ukrycia niejedną wstydliwą tajemnicę. Tyle że inaczej niż w podstawowej wersji schematu, obcy wcale nie okazuje się ostatnim sprawiedliwym sędzią ujawniającym wyłącznie cudze grzechy. On też ukrywa niepokojący sekret, a zanim film się skończy, będzie miał na sumieniu znacznie więcej.

Genz nie dość, że potrafi świetnie budować atmosferę osaczenia, nie dość, że perfekcyjnie operuje specialite de la maison skandynawskiego kina, czyli charakterystyczną fabularną dezynwolturą, to na dodatek perfekcyjnie żongluje gatunkowymi konwencjami. Sięga do poetyki horroru, kryminału, posępnego thrillera, a całość oprawia w ramy czarnej komedii uwodzącej humorem zaiste wisielczym, cynicznym i co i raz przechodzącym w złowieszczy, szyderczy chichot. Przy tym wszystkim Genz nie pochyla się wyrozumiale nad grzesznym łez padołem, ale w ogóle abstrahuje od moralnych norm, zawiesza swoją opowieść w kompletnej aksjologicznej próżni. I choć ryzykowny to sposób na oswajanie zła, to makabreskę Genza po prostu świetnie się ogląda.