Kino wróciło do podstawowych dylematów moralnych, walki dobra ze złem, gdzie dobro jest słabe i chimeryczne, a zło potężne i enigmatyczne.

Kończący się rok zaczął strajkiem hollywoodzkich scenarzystów, który sparaliżował prace największych wytwórni, nie odbyła się jedna z najważniejszych promocyjnych imprez - rozdanie Złotych Globów. Na horyzoncie pojawiły się już pierwsze sygnały kryzysu finansowego. Podczas lutowego Berlinale słychać było niemal same krytyczne komentarze dotyczące zarówno selekcji, jak i werdyktu jury. A jednak, statuetki Oscara w najważniejszych kategoriach dla obrazu braci Coenów "To nie jest kraj dla starych ludzi", który również zaproszeni przez DZIENNIK krytycy uznali za najlepszy tytuł roku, pokazały, że w kinie dzieje się coś równie niepokojącego, co ciekawego. Z apokaliptyczną wizją tego filmu współgra pojawienie się w naszym zestawieniu rosyjskiego "Ładunku 200" nazwanego przez recenzentów jeszcze bardziej przygnębiającą wersją produkcji braci Coen. Uznane za najlepsze tegoroczne obrazy filmy przypatrują się ekstremalnym sytuacjom - ludziom mierzącym się z bolesnymi upadkami starych światów (bohaterki "Ostrożnie, pożądanie" Anga Lee i "Persepolis" Marjane Satrapi), doświadczeniem śmierci ("Motyl i skafander" i "33 sceny z życia"), niemożliwej miłości ("Cztery noce z Anną"). Nawet odtrutki humorystyczne jak "Tajne przez poufne" czy "Happy-Go-Lucky" mają w sobie nutę goryczy. Z wyników ankiety DZIENNIKA płynie prosty wniosek - kino na nasze czasy ma nam objaśniać życie. Szukamy filmów, które oferują nie rozrywkę, ale odpowiedzi na fundamentalne pytania. Chcemy swoistego katharsis, po którym pojawi się nowa nadzieja.

Reklama

Co ciekawe, pojawianie się w pierwszej dziesiątce drugiego filmu braci Coenów - komedii ośmieszającej świat paranoi szpiegowskich - jest chyba najbardziej wymownym znakiem naszych czasów. Znaczy bowiem tyle, że za najwybitniejszych reżyserów uznano twórców ekscentrycznych, niemających najlepszego zdania o człowieku i jego kondycji, potrafiących sugestywnie to pokazać. Filmowcy wyraźnie sugerują, że świat, który wciąż dobrze się bawi, zmierza w złym kierunku, pogrąża się w chaosie, braku wartości i etycznych punktów odniesienia. Udział w ogólnej komercji daje pozorne poczucie równości i bezpieczeństwa. Twórcy skupiają się na świecie trudnym do zniesienia, ale często nie pozostawiają widza bez nadziei.

To był rok mocnego kina, niezwykle sugestywnego, ciekawego wizualnie, zapadającego w pamięć. Miał beznamiętną twarz Javiera Bardema, znikający obraz w martwym oku Jeana-Domique’a Bauby’ego z "Motyla i skafandra". Ale miał też uśmiech Poppy z "Happy-Go-Lucky".

Reklama

Magdalena Michalska

p

NAJLEPSZA DZIESIĄTKA

Reklama

1. "To nie jest kraj dla starych ludzi", reż. Ethan Coen i Joel Coen
Opowieść o myśliwym, który znajduje wśród zabitych na pustyni dwa miliony dolarów i nie zamierza ich oddawać ani depczącym mu po piętach psychopatycznym zabójcy (Javier Bardem) oraz ścigającemu ich obu szeryfowi (Tommy Lee Jones), jedynym przedstawicielu starego porządku wartości. Film sprawdza się zarówno jako wciągający thriller, sugestywny western, jak i podlana cynicznym humorem opowieść o nieuchronności zła. Bardem z kretyńską grzywką i butlą ze sprzężonym powietrzem w ręku (za jej pomocą dokonuje egzekucji, strzelając bez kul…) wygląda jak ciemny duch albo samozwańczy władca ziemskiego piekła.

2. "Motyl i skafander", reż. Julian Schnabel
Sparaliżowany, odżywiany sondą, oddychający dzięki tracheotomii 44-letni były redaktor naczelny magazynu "Elle" podyktował książkę spowiedź, używając jedynej ruchomej części ciała - powieki lewego oka. Reżyser zamknął widzów w ciele skafandrze bohatera filmu. Najpierw widać wszystko niewyraźnie, od rozmazanego obrazu przechodzimy do tragicznej wiedzy, że nikt nas nie słyszy, że nie możemy się ruszyć, a lekarz zaraz zaszyje nieruchome prawe oko. Wszystko boli przy oglądaniu tych scen. Można dostać ataku klaustrofobii.

3. "33 sceny z życia", reż. Małgorzata Szumowska
Uznany przez krytyków za najlepszy polski film roku, nagrodzony w Gdyni i Locarno obraz Małgorzaty Szumowskiej to wycieczka przez rok z życia 33-letniej Julii oparta na osobistych doświadczeniach reżyserki. Bohaterce umiera najpierw matka, później ojciec. "Pozbawiłam śmierć majestatu, ale zrobiłam to mimochodem. Nie było w tym żadnej wymuszonej prowokacji. Chciałam pokazać, że śmierć może być zwykła, pozbawiona wzniosłości. Zresztą majestat na ekranie zawsze wypada słabo" - mówiła reżyserka DZIENNIKOWI.

4. "Klasa", reż. Laurent Cantet
Zwykłe gimnazjum, aktorzy naturszczycy i toczący się powolnym rytmem rok szkolny. Paradokumentalny film Canteta nagrodzony Złotą Palmą w Cannes pokazuje, że kino wcale nie potrzebuje efektownych scenariuszy ani aktorów z bajońskimi gażami, aby opowiadać fascynujące, przejmująco prawdziwe historie.

5. "Ostrożnie, pożądanie", reż. Ang Lee
Tytuł jest jak ostrzegawczy napis na pudełku z zapałkami. To niby-klasyczny melodramat, ale bez niezbędnych elementów (pana, pani i łez), za to z wybornie wykorzystanym sztafażem tradycyjnego kina szpiegowskiego. Chiny na przełomie lat 30. i 40., żądza ciała i władzy, przemoc, polityka oraz miłość.

6. "Happy-Go-Lucky, czyli co nas uszczęśliwia", reż. Mike Leigh
Ten film jest jak bomba zegarowa z optymizmem. Wybucha na czas, trafia każdego, nawet największego ponuraka. Poppy uczy w szkole, ale sama, mimo trzydziestki, zachowała w sobie wiele z dziecka. Ma apetyt na przygodę, zabawę i życie.

7. "Persepolis", reż. Vincent Paronnaud, Marjane Satrapi
Gorzko-smutne wspomnienia Iranki, która nie może wrócić do swojej ojczyzny. Adaptacja komiksu Marjane Satrapi o dorastaniu w Iranie pod koniec lat 70., które upływało pod znakiem kolejnych dyktatur - najpierw despotycznego monarchy, potem Chomeiniego i religijnych fundamentalistów.

8. "Tajne przez poufne", reż. Ethan Coen i Joel Coen
Typowa komedia omyłek, rozciągnięty do półtorej godziny żart o szpiegach, szantażystach i oszustach. Ale też historia o samotności, zdradzie, zawiedzionych nadziejach. Opowieść o fałszywych maskach, jakie zakładamy na co dzień, o lęku i wszechogarniającej paranoi, a nawet - co przecież jest jednym z ulubionych tematów Coenów - o absurdalności zła.

9. "Cztery noce z Anną", reż. Jerzy Skolimowski

Po klęsce "Ferdydurke" niektórzy wysyłali Jerzego Skolimowskiego na emeryturę. Przedwcześnie, "Cztery noce z Anną" to jeden z jego najlepszych filmów. Reżyser bawi się konwencją horroru, kryminału i romansu, zwodzi widza, żeby opowiedzieć poruszającą historię o niespełnieniu i samotności.

10. "Ładunek 200", reż. Aleksiej Bałabanow
Rok 1984, zmarł kolejny radziecki przywódca Jurij Andropow. Rosjanie wykrwawiają się na wojnie w Afganistanie, żołnierze wracają do kraju w trumnach przypominających skrzynki na owoce. Twórca przeboju "Brat" nowym filmem potwierdza, że jest jednym z najprzenikliwszych portrecistów współczesnej Rosji.

W głosowaniu udział wzięli: Barbara Hollender "Rzeczpospolita", Wojciech Kałużyński DZIENNIK, Lech Kurpiewski "Newsweek", Magdalena Michalska DZIENNIK, Zdzisław Pietrasik "Polityka", Anita Piotrowska "Tygodnik Powszechny", Jacek Rakowiecki "Film", Małgorzata Sadowska "Przekrój", Tadeusz Sobolewski "Gazeta Wyborcza", Bartosz Żurawiecki "Film"

p

WYBIERAJĄ FILMOWCY

Dorota Segda
Zapamiętam ten rok głównie ze względu na awanturę po festiwalu w Gdyni, na którym wygrała "Mała Moskwa" niesiona przede wszystkim przez zjawiskową, grającą główną rolę Swietłanę Chodczenkową. Podobały się też "Cztery noce z Anną", "Rysa" czy "Boisko bezdomnych". Jako aktorka mogę powiedzieć, że pojawiło się wiele filmów, w których żałuję, że nie zagrałam, bo okazuje się, że nie ma ról dla aktorek mojego pokolenia. To zabawne, ale chyba trzeba mieć z 90 lat, żeby zagrać ciekawą główną postać w polskim kinie. Najbardziej żal mi, że ominęła mnie rola w "Czterech nocach z Anną". Z filmów zagranicznych poruszył mnie piękny i wstrząsający "Motyl i skafander".

Krzysztof Zanussi
Dla polskiego filmu rok 2008 był dobry, dla światowego chyba mniej. Zapadło mi w pamięci amerykańsko-holenderskie "Ciche światło". To nie arcydzieło, ale kameralne kino, które bardzo lubię. Myślałem, że takich filmów już dziś się nie robi, okazało się jednak, że "Ciche światło" zdobyło nawet sporą publiczność i parę nagród na światowych festiwalach. Z polskich produkcji zwróciłem uwagę na trzy damskie filmy: "Boisko bezdomnych" Kasi Adamik ujmuje rzetelną prostotą. Sukces Małgorzaty Szumowskiej i jej "33 scen z życia" wydaje się zadziwiający, zrobiła bowiem film trudny dla widza, a jednak taki, który publiczność chciała oglądać. "Senność" Magdaleny Piekorz to z kolei rzetelna, klasyczna propozycja. Każdy z nich jest znaczony osobowością twórczyń, a jednocześnie wszystkie były produkcjami, jak to się mówi, dla ludzi.

Allan Starski
Wydarzeniem roku była nominacja "Katynia" do Oscara. Polskie filmy rzadko w ostatnich latach mają szansę zaprezentować się za granicą. Z krajowych produkcji na wyróżnienie zasługuje "Rysa" Michała Rosy. Za świetny uważam film "Tajne przez poufne" braci Cohenów - dowcipny, satyryczny, wspaniale zagrany. Ze względów scenograficznych szczególnie przypadł mi do gustu "Ciekawy przypadek Benjamina Buttona", fantastycznie opowiedziana historia o człowieku, który urodził się jako 86-letni staruszek, a jego życie biegnie w odwrotnym kierunku, bohater staje się coraz młodszy. W roli głównej wystąpił Brad Pitt. Zaskoczeniem okazała się "Mamma Mia", dawno nie pojawiały się musicale, które przyciągnęłyby ludzi do kina. Nigdy nie należałem do fanów muzyki Abby, a ten film bardzo mi się spodobał. Rozczarował mnie za to najnowszy James Bond. Lubię filmy o agencie 007, ale ten był opowiedziany w ekspresowym tempie, tracąc nieco z bondowskiego uroku.

Janusz Zaorski
"Aż poleje się krew" i "Cztery noce z Anną" Jerzego Skolimowskiego zrobiły na mnie największe wrażenie. Przede wszystkim to filmy opowiedziane obrazem. Telewizja spowodowała, że z ekranu kinowego leje się nieustający potok słów. Mam tego dosyć. U Paula Thomasa Andersona przez pierwszych 20 minut nie pada ani jedno słowo, ale jest wszystko: pokazane są emocje i najważniejsze ludzkie sprawy. To samo u Jerzego Skolimowskiego. Ci dwaj reżyserzy przywrócili wiarę w kino takie, jakie powinno być. Niespecjalnie wysilili się tym razem bracia Cohenowie, podobnie jak Woody Allen. W kinie lubię być zaskakiwany, a idąc na ich filmy, wiem, co w nich będzie, i to znajduję. To był fantastyczny rok dla naszego kina. "Mała Moskwa", "33 sceny z życia", "Rysa", "Cztery noce z Anną", "Lekcje pana Kuki", "Boisko bezdomnych", "010", "Drzazgi" czy "Jeszcze nie wieczór" pokazały, że nadchodzą tłuste lata.

Robert Gonera
Największe wrażenie zrobił na mnie "To nie jest kraj dla starych ludzi". To świetna diagnoza nie tylko dzisiejszej Ameryki, ale całej współczesności, no i doskonale zrobione kino, jak zresztą większość tego, co wychodzi z rąk braci Cohenów. Z naszego podwórka zapamiętałem spór wokół werdyktu jury na festiwalu w Gdyni. Mnie jakoś on nie zbulwersował, bo podobały mi się zarówno "33 sceny z życia", jak i "Mała Moskwa". Po prostu jurorzy, nagradzając Waldemara Krzystka, docenili chęć opowiadania wzruszającej historii. Jeżeli chodzi o "33 sceny z życia", to przeszkadza mi trochę podobieństwo do "Inwazji barbarzyńców", świetnego kanadyjskiego filmu sprzed kilku lat. Poza tym myślę, że Szumowska nie do końca wykorzystała możliwości Maćka Sthura. Jeżeli zaś chodzi o rozczarowania - znowu nie mogę obejrzeć nowego filmu Władka Pasikowskiego.

not. Malwina Wapińska