Polakom kojarzy się z Dominique, która okrutnie zadrwiła z uczuć biednego Zbigniewa Zamachowskiego w "Trzech kolorach: Białym” (1994). Zapamiętalibyśmy Julie Delpy lepiej, gdyby trzy lata wcześniej zagrała w "Podwójnym życiu Weroniki”. Ale tej roli nie dostała, bo zdenerwowała Krzysztofa Kieślowskiego, odmawiając wykonania przed kamerą pewnego erotycznego gestu. " Jego prośba zirytowała mnie, więc zamiast tego włożyłam sobie palec do ucha. Takich rzeczy nie robi się na przesłuchaniach, a ja nie czułam się wtedy zbyt pewnie ze swoją seksualnością, więc słysząc podobną prośbę, miałam ochotę odpowiedzieć: „Odp.... się, ty męska szowinistyczna świnio! Kim ja według ciebie jestem? Przedmiotem?”. Kieślowski złe zachowanie jej wybaczył.

Reklama

Szczęście do znakomitych reżyserów miała zresztą zawsze. Córka aktorskiej pary: Marie Pillet i Alberta Delpy miała 14 lat, gdy zagrała w "Detektywie” (1985) Jean-Luca Godarda. Dwa lata później wielki Godard dał jej rolę w "Królu Learze”. Potem byli Holland ("Europa, Europa” i Julie jako piękna aktywistka Hitlerjugend), Schlöndorf ("Homo Faber” i Delpy romansująca ze znacznie starszym od siebie inżynierem), Kijowski (Fryda w "Tragarzu puchu”) i wreszcie "Trzej muszkieterowie” jako przepustka do Hollywoodu, z której od czasu do czasu korzysta. Bo choć w 1990 roku spełniła swoje wielkie marzenie o przeprowadzce do Nowego Jorku i nauce w słynnym Actors Studio (na co oszczędzała zarobione na filmowych planach pieniądze), występuje rzadko. Jak twierdzi - wybiera tylko scenariusze oryginalne i inteligentne.

Woli niezależne projekty w stylu "Przed wschodem słońca” Richarda Linklatera. To romantycznie przegadana opowieść o parze podróżników, którzy poznają się w pociągu do Wiednia, w mieście spędzają jedną noc, zakochują się w sobie niemal bez pamięci i w końcu muszą się rozstać. Gdy dziewięć lat później reżyser zaproponował Delpy i partnerującemu jej Ethanowi Hawke kolejne spotkanie, tym razem w Paryżu "Przed zachodem słońca”, zaangażowali się w produkcję ciałem i duszą. Wspólnie pisali dialogi, a Julie także piosenki do filmu.

Nie była to dla niej żadna nowość. Delpy od dzieciństwa pobierała lekcje śpiewu, gry na gitarze i klarnecie. I komponowała. W 2003 roku na półki sklepowe trafiła debiutancka płyta nagrana we współpracy z Philippe’em Eidelem. W Stanach zatytułowana po prostu "Julie Delpy”, w Europie wydana jako "Black And Grey”. Na obu kontynentach okazała się sporym sukcesem.

Reklama

Głośno było i o reżyserskich dokonaniach Francuzki. Absolwentka kursu reżyserii na Uniwersytecie Nowojorskim (który ukończyła z pierwszą lokatą) zaczęła od dwunastominutowego "Blah Blah Blah”. W 2002 roku zajęła się produkcją dramatu "Looking For Jimmy”, przedstawiającego w czasie rzeczywistym oblicza Los Angeles i dobrze przyjmowanego na niezależnych przeglądach filmowych. Komediowe "Dwa dni w Paryżu” (polska premiera w marcu) wywoływało już salwy śmiechu podczas tegorocznego festiwalu w Berlinie. Zachęcona powodzeniem aktorka szykuje się do kolejnej reżyserskiej próby - opowieści o legendarnej Elżbiecie Batory. Krwiożercza hrabina zyska anielską twarz Julie Delpy.

Jest pani aktorką, bywa piosenkarką, a ostatnio także reżyserką. Po której stronie kamery pracuje się lepiej?

Julie Delpy: Reżyserowanie ma tę przewagę nad aktorstwem, że pozwala człowiekowi wyrazić jego myśli. Granie daje jedynie możliwość pokazywania emocji. Kiedy siedzę na reżyserskim stołku, nie muszę już użerać się z trudnym charakterem innego reżysera lub aktora. Jedynie sama ze sobą. No i rządzę, więc nie potrzebuję przekonywać odtwórców poszczególnych ról do moich pomysłów. Choć jest z tym mały problem. Jeśli człowiek lubi się zbyt mocno, to filmuje godzinami siebie, napawając się własną grą. A gdy siebie nienawidzi, to też godzinami kręci sceny ze sobą w roli głównej, bo ciągle chce coś poprawiać. Tak czy owak marnuje taśmę.

Reklama

Pracowała pani z Jarmuschem, Linklaterem, Kieślowskim, Holland i wieloma innymi świetnymi reżyserami. Jak różne to były doświadczenia?

Kieślowski miał dużą łatwość podejmowania decyzji. Panował nad wszystkim i wszyscy musieli go słuchać. Richard Linklater pozwala aktorom po prostu być. Daje im na planie oddech i obserwuje. Porównując ich obu, doszłam do wniosku, że aktorzy i członkowie ekipy są szczęśliwsi, jeśli pracują z silnym reżyserem. Nie ma większego przekleństwa na planie filmowym od reżysera-słabeusza, który nie wie, czego chce, pyta innych o wszystko, popada w depresję. To gorzej niż na statku bez kapitana.

Wychowała się pani w Paryżu. Po nim spacerowała w "Przed zachodem słońca" i to miasto sportretowała w swoim drugim pełnometrażowym filmie "Dwa dni w Paryżu" (choć jego bohaterowie zamiast cudownych chwil przeżywają tam niezłe piekło). Jaki jest pani prywatny stosunek do "miasta miłości"?

To jest rodzaj "Hassliebe”. Uwielbiam Paryż, kocham paryżan, ale równocześnie mam ochotę ich wszystkich pozabijać. Z Kalifornii, gdzie teraz mieszkam, widzę więcej francuskich śmiesznostek. Ale amerykańskich też. Bo Kalifornia to nie jest ta tępa Ameryka, która popiera decyzje George’a Busha. Nie znoszę prezydenta USA i natychmiast przełączam telewizor, gdy widzę obrady Senatu. Wiecie, czym oni się tam zajmują? Kiedy Francuzi nie poparli wojny w Iraku, dyskutowali nad nazwą frytek - czy powinno się je nadal nazywać "francuskimi frytkami”! To debilne! Tak głupie, że aż śmieszne. Mimo to w Kalifornii nie czuję się obco. Pewnie co innego powiedziałabym, gdybym miała zamieszkać w Teksasie. Tam podobno wszyscy jedzą hamburgery, pija colę, jeżdżą konno i strzelają do kaczek, a od święta do swoich przyjaciół.

Angażuje się pani w politykę?

Nie, po prostu wszyscy Francuzi bez przerwy gadają o polityce. Z dzieciństwa pamiętam rodzinne obiady, podczas których odchodziło do bijatyk na tle politycznym. Zdarzali się nawet ranni. Jesteśmy bardzo porywczy w tych sprawach.

A co Julie Delpy myśli o seksie na ekranie? U Agnieszki Holland bardzo odważnie zrzucała pani ubrania. W obu "Zachodach” seksu nie było widać wcale, choć wisiał w powietrzu.

Uwielbiam "Intymność” Patrice’a Chéreau, a jednak oglądając sceny erotyczne, czuję się nieswojo. Lubię kiedy film jest seksowny, ale nie chcę być podglądaczem. Wiem, że to teraz bardzo modne – zawstydzić widza. Ja cały czas gadam o seksie, zrobiłam o nim film, pewnie jestem zboczona, lecz nie mogłabym poprosić aktorów, by naprawdę uprawiali go przed kamerą. Wkurza mnie robienie półpornoli pod płaszczykiem artystycznych zabiegów. Moim wzorem filmowego zboczeńca jest Hitchcock, chociaż może on bardziej niż ja lubił patrzeć. Bo ja bywam raczej wariatem.

Wariatem?

Mam świra na punkcie pracy. Ale prawdziwe odjazdy zdarzają mi się na punkcie facetów lub śmierci. Czasem dopada mnie przerażająca myśl, że umrę i biegnę do kliniki, by zrobić wszystkie możliwe badania. Mam prześwietlenia chyba każdej części mojego ciała. Na guza mózgu badałam się już wielokrotnie. Najgorsze w tych napadach jest to, że w końcu lekarze coś mogą znaleźć. U mnie znaleźli małą cystę w głowie, ale nie powiększyła się, ani nie poruszyła przez ostatnie pięć lat, więc chyba nic mi nie grozi, przynajmniej tak mówią… Znam całe moje ciało od środka i to mnie uspokaja. Z obsesją na punkcie mężczyzn jest podobnie. Choć to staram się leczyć. Jak już zwariuję na punkcie faceta, przez wiele dni jest on moją jedyną myślą.

To poniekąd normalne…

To niech mi pani powie, że pani też tak ma! Wreszcie poczuję się normalna babką!

No dobra, zmieńmy temat. Dawno nie mieliśmy okazji posłuchać, jak pani śpiewa.

Ostatni album wyszedł w 2003 roku, od tego czasu byłam piekielnie zajęta. Ale napisałam wystarczająco dużo piosenek, by powstał nowy. W Paryżu spotkałam się już z współpracującymi ze mną muzykami. Trochę to potrwa, ale płyta na pewno wyjdzie, zresztą sama będę ją produkować. Śpiewanie zaspokaja jeszcze inną stronę mojej osobowości. To podobnie jak aktorstwo wyrażanie czystych emocji, ale z możliwością ukrycia się. Bez potrzeby obnażania się jak w przypadku grania.

Chyba tylko nie pisze pani książek.

Ale zamierzam. Za dwa lata będę miała czterdziestkę. Do tego czasu chciałabym urodzić dziecko. Mój plan na ciążę to pisanie książek. Nie będę mogła szaleć, nagrywać, jeździć po festiwalach, więc będę leżeć, objadać się i czytać książki. I każę masować sobie stopy moim chłopakom. Przepraszam, chłopakowi. Cholera, ten Freud! Niech pani tego nie pisze, bo będę miała przechlapane.