Pamiętasz, kiedy pierwszy raz przeczytałeś "Miłość w czasach zarazy"?
Javier Bardem: Miałem 14 lat. Śledziłem historię, która całkowicie mnie wciągnęła. Próbowałem zatracić się w opisach smaków, zapachów owoców, scenę, w której Fremina idzie na targ, czytałem sześć razy. Otwierał się przede mną tak różnorodny, bogaty świat, że za pierwszym razem wiele rzeczy mi umknęło. Ponownie czytałem "Miłość...", przygotowując się do filmu. Czułem, że muszę porozmawiać z reżyserem i powiedzieć mu, jak mnie fascynuje postać Florentino. To wielkie wyzwanie dla aktora, by tego samego dnia zagrać bohatera w wieku lat 20, 40 i 75.

Jak znosisz proces postarzania się do roli?
Kiepsko, bo większość czasu spędza się wtedy w przyczepie charakteryzatorów, którzy przyczepiają ci dziwne protezy. A gdy wychodzisz na ulicę, wszystko i tak odpada. Oklaski dla osoby, która to wymyśliła. Życzę jej, by sama kiedyś musiała się poddać charakteryzacji.

O czym, twoim zdaniem, jest "Miłość w czasach zarazy"?
To historia człowieka, który zakochuje się w wieku 14 lat, a wieku 75 lat nadal czuje to samo, jakby zobaczył tę kobietę dzień wcześniej. Niby wiemy, że to fikcja, literatura, ale chcemy wierzyć, że w życiu też jest to możliwe.

Florentino miał 622 kochanki. Jaki twoim zdaniem był sekret jego uroku?
(Śmiech) Nie wiem, mam z tym problem. Gdy dostałem propozycję zagrania tej postaci, zapytałem: "OK. Ale jak mam go zagrać?". W odpowiedzi usłyszałem: "Jest zawsze zmartwiony, a momentami też nerwowy". Powiedziałem, że to da się zrobić, a wtedy ktoś dodał: "I jest chudy". Pomyślałem "kurcze, muszę schudnąć". Reżyser chciał, bym zagrał kogoś jakby bez wagi, kto zostawia cień, prawie jak duch. Zastanawialiśmy się, dlaczego tak pociągał te wszystkie kobiety. Uznaliśmy, że to dlatego, iż widziały w nim kogoś, kto nie będzie potrafił ich skrzywdzić.

Florentino jest sercem oddany Ferminie, ale jego niebotyczna liczba kochanek trochę przeczy temu uczuciu...
Rzeczywiście, mówi jedno, a robi coś przeciwnego. Jest w książce jego zdanie, które niestety nie pojawi się z filmie. "Może nie byłem jej wierny, ale nigdy nie byłem nielojalny". Nigdy nie powiedziałbym czegoś takiego żonie, bo by mnie pewnie zabiła, wiem, o co chodzi Florentino. Próbuje on znaleźć jakiś sens w swoich rozlicznych romansach, przez seks z innymi kobietami zbliża się do Ferminy.

Florentino to romantyk?
Chyba tak - i w tym się nie zmienia. Za każdym razem, gdy widzi Ferminę, jest jak rażony piorunem. Czuje to samo, co w dniu, gdy zobaczył ją pierwszy raz. Budując tę rolę, musiałem pielęgnować dziecinną niewinność w mężczyźnie, który ma 40, 60, 75 lat.

Czy scenariusz po angielsku zrobił na tobie takie samo wrażenie jak książka po hiszpańsku?
Nie, to niemożliwe. Gry kręciliśmy film, zawsze miałem w torbie książkę po hiszpańsku, wracałem do niej, czytałem i robiłem notatki. Trudno było wyjść z tego świata, języka Garcii Márqueza, iść na plan i mówić to wszystko po angielsku. Czasem gubiłem się w tłumaczeniu. Myślałem "cholera, gdybym grał po hiszpańsku, mógłbym to zrobić zupełnie inaczej". Są pewne słowa, które dla aktora mają głębsze znaczenie, ponieważ wiążą się z wspomnieniami i przeżyciami, wnosi się to potem w swojego bohatera, dzięki czemu jego postać przechodzi na inny poziom.

Jak się czujesz jako nowy znak firmowy Hiszpanii? Jesteś jedną z największych gwiazd w swoim kraju i odebrałeś następną rolę Antonio Banderasowi.
Po pierwsze jestem tylko aktorem z Hiszpanii i nie zamierzam być znakiem czegokolwiek. Jeśli chodzi o Antonio Banderasa, to nie wydaje mi się, by ktokolwiek mógł zająć jego miejsce. To on jako pierwszy tej klasy aktor nie znając języka, spakował się, wyjechał z Hiszpanii do Stanów i na dodatek odniósł sukces. Wszyscy aktorzy, którzy podążają teraz jego śladem, są mu za to wdzięczni.

Ty też tego próbujesz?
Mieszkam w Hiszpanii i tu rozwijam swoją karierę. Antonio świadomie zrobił krok za Ocean i udało mu się. Ja nie jestem dość odważny, by to powtórzyć. Wydaje mi się, że moje role po angielsku nigdy nie będą tak dobre jak po hiszpańsku.

Czy zagrałbyś Florentino ponownie, gdyby Márquez napisał o nim kolejną książkę?
Oczywiście.



























Reklama