Koreański reżyser Bong Joon-ho wymyślił całkiem świeży przepis na monster movie XXI wieku. Wziął na warsztat znajome i oklepane schematy gatunku, ale poukładał je tak sprytnie, że właściwie wszyscy powinni być zadowoleni. Wielbiciele horrorów na serio dostaną swoją porcję dreszczy, zwolennicy zabawy z przymrużeniem oka wciągnięci zostaną w inteligentnie przekorną grę z tradycją i konwencją, a i ci, którzy bać się lubią ze świadomością celu też znajdą tu coś dla siebie - prawie realistyczny dramat ze społecznymi kontekstami. Bong Joon-ho tak przy tym kombinuje, żeby rozgryźć konstrukcyjną formułę było jak najtrudniej. Zwodzi i uspokaja, prowadząc akcję w pozornie oswojonym i przewidywalnym kierunku, by nagle podążyć w zupełnie inną stronę, cały czas angażując intelekt i emocje.

Zaczyna się tak, że spodziewamy się jeszcze jednej wariacji na temat ekologicznej apokalipsy. W amerykańskiej bazie wojskowej w Korei koreański laborant na polecenie amerykańskiego przełożonego wylewa do zlewu toksyczny formaldehyd, który dostaje się do płynącej przez Seul rzeki Han. Po chwili przenosimy się o kilka lat i widzimy potwora przypominającego skrzyżowanie wielkiej ryby z ukwiałem wynurzającego się z rzeki i siejącego spustoszenie wśród tłumu gapiów na nabrzeżu. W sumie standardowa zagrywka zaaranżowana tak, że da się ją czytać jako transpozycję mitologii wprost z japońskiej "Godzili" i jednocześnie jako jego parodię.

Gdy z kolei się wydaje, że mamy do czynienia z komedią, w czym utwierdzają slapstickowe sceny ucieczki ze szpitala rodzinki poddanej kwarantannie, Bong porzuca karykaturę i naprędce zmienia poetykę na klaustrofobiczny horror w stylu "Obcego" przeplatany nieco może teatralnym, ale autentycznie przejmującym dramatem nieudacznego ojca, wyruszającego na ratunek córce porwanej przez żarłocznego mutanta.

I tak już do końca. Reżyser chytrze rozwija fabułę i postaci, popcornowej formule nadając rys złożonej mozaiki strategii, poetyk i nastrojów. Przejścia między nimi nie obywają się do końca bez fastryg i grubych szwów, ale też nie rażą prymitywizmem. W międzyczasie zaś Bong czyni częste wycieczki komentujące koreańską rzeczywistość. Mamy tu zatem satyrę na nowoczesność niszczącą tradycyjne rodzinne więzi, złośliwe przytyki z elementami teorii spiskowej pod adresem stale obecnych w Korei i paternalistycznie wtrącających się we wszystko Amerykanów, gorzką refleksję na temat społecznych skutków bezrobocia wśród wykształconych, ale pozbawionych perspektyw młodych Koreańczyków.

Aż dziw, że to wszystko struktury tego filmu nie rozsadza, nie czyni zeń jakiegoś dziwacznego humbuga, ale znajduje swoje miejsce w anarchicznie rozwichrzonej strukturze. Bong z wywrotową odwagą otwiera różne poziomy odbioru, wprawia w konfuzję, dostarczając jednocześnie porządnej rozrywki. Schemat filmu z potworem w głównej roli jest dla niego naczyniem bez dna, który można napełnić dosłownie wszystkim, co tylko się wymyśli, byle tylko zachować chwiejną równowagę między pozornie znoszącymi się elementami. Prosty przepis, ale działa!


The Host: Potwór (Gwoemul)
Korea Południowa 2006; Reżyseria: Bong Joon-ho; Obsada: Song Kang-ho, Byeon Hie-bong, Park Hae-il; Dystrybucja: Blink; Czas: 119 min
Premiera: 16 listopada












Reklama