Budżet filmu wyniósł ponad 16 mln dol., a zdjęcia kręcono w Paryżu, Londynie, Nowym Jorku, Tokio, Kuala Lumpur i Moskwie. Główna bohaterka nosi stroje włoskich projektantów, porusza się na zmianę: prywatnym odrzutowcem albo luksusowym kabrioletem, świetnie włada kilkoma językami i co najważniejsze - służy Rosji.



"Mamy dosyć monopolu Hollywood w naszych kinach. Oglądania ludzi, którzy walczą w imieniu Ameryki, albo amerykańskiej flagi dumnie powiewającej, gdy na ekranie migają napisy końcowe" - tłumaczy producent filmu Siergiej Bachenow.



Rok temu Bachenow wraz z podobnie myślącymi filmowcami założył Fundację Wspierania Patriotycznego Kina. Inicjatywa spodobała się na Kremlu, który obiecał dotacje. Błogosławieństwo władzy sprawiło, że środki na walkę z Hollywood zaczęli również przekazywać oligarchowie. Producenci "Kodu apokalipsy" otrzymali aż 12 mln dol. od mieszkającego na stałe w Szwajcarii króla aluminium Wiktora Wexelberga, który chcąc utrzymać przyjazne stosunki z Putinem, od lat hojnie wspiera rosyjską kulturę.



Mimo ogromu środków i wielkich ambicji efekt tej publiczno-prywatnej współpracy w imię ratowania rosyjskiej kinematografii został wyśmiany przez krytyków. "To kuriozalne połączenie "Seksu w wielkim mieście" i "Terminatora" - pisał recenzent "Ogonioka". Historia szefowej FSB (w tej roli Anastazja Zaworotniuk), która tropi międzynarodowy spisek zagrażający Rosji, robi jednak furorę w kinach. W ciągu ostatnich siedmiu dni film obejrzało ponad 2 mln widzów, dzięki czemu "Kod apokalipsy" w rankingach popularności daleko w tyle zostawił amerykańskie produkcje. "Ten sukces jest dowodem, że Rosjanie chcą oglądać rosyjskie kino. Z pewnością nie zawiedziemy naszych widzów" - zapewnia przedstawiciel fundacji w rozmowie z tygodnikiem "Der Spiegel".











Reklama