Tytuł jest przewrotny: "Pora umierać" to przecież film o cudzie życia.
Dorota Kędzierzawska: Chcieliśmy zrobić film o zakochaniu się w życiu. O tym, że każda chwila może być fascynująca.

Aniela, grana przez Danutę Szaflarską bohaterka filmu, nieustannie się uśmiecha.
Niektórym taki życiowy uśmiech został dany, inni muszą nad nim ciężko pracować. Sama należę raczej do tej drugiej kategorii, dlatego postać Anieli od początku była dla mnie tak ważna. To bohaterka, która wyznacza pewien styl bycia. Pokazuje, że niekoniecznie trzeba ciągle rozdrapywać stare rany, pielęgnować dramaty, że można spojrzeć na własne życie inaczej. Spokojniej, z uśmiechem. Pisząc scenariusz z myślą o Danusi, być może rzeczywiście podświadomie odwoływałam się do jej prywatnych zachowań. Ale nie chciałabym, żeby te dwie postaci - rzeczywista i filmowa - były łączone. Aniela została zbudowana z wielu spotkanych przeze mnie starszych pań. Sporo zawdzięcza także mojej babci.

Jaka była twoja babcia?
Są to wspomnienia tak osobiste, że opowiadając o niej, czuję się trochę tak jakbym się rozbierała. Była mi bardzo bliska, przypomina wspaniałą aurę dzieciństwa. Babcia oznaczała bezpieczeństwo. Mieszkała z nami, a ponieważ rodzice pracowali, często spędzałyśmy czas we dwójkę lub we trójkę - z moją siostrą.

A sama przypominałaś taką grubą i niesympatyczną wnuczkę jak w filmie "Pora umierać"?
Wręcz przeciwnie. Byłam chuda jak szczapa i za wszelką cenę starałam się babci przypodobać. Podlizywałam się jej nieustannie. Strasznie lubiłam sprzątać, szyć, bo bardzo chciałam uczestniczyć w tych wszystkich ważnych, dorosłych czynnościach, którymi babcia w naszym domu zawiadywała.

W filmie Aniela jest częścią świata, którego prawie już nie ma. Pięknych domów, sprzętów i bibelotów: drewnianej szafy, filiżanki z postrzępionym uszkiem, wyrafinowanego nożyka do obierania jabłek…
To był nożyk mojej babci Reny. Pamiętam te wszystkie cudowne kredensy za szybą u wujostwa, figlarne kawałki marmuru, albo zapach talii kart: chociaż nigdy nimi nie grano, były zużyte i powycierane. Tajemniczo pachniały. W "Pora umierać" chcieliśmy jeszcze raz dotknąć świata porcelanowych figurynek, dojrzałych jabłek, starych fotografii.

Stąd pomysł na czarno-białe zdjęcia?
Nie wiem na czym to polega, ale w czerni zderzonej z bielą jest czystość i szlachetność. Od początku wiedziałam, że "Pora umierać" będzie filmem czarno-białym. To się zresztą wspaniale sprawdziło. Po projekcji na festiwalu w Gdyni kilkanaście osób spierało się o to, czy film naprawdę jest czarno-biały, czy może jednak trochę kolorowy. A Danusia Szaflarska mówi, że widzi zieleń liści w ostatnim ujęciu.

Na prestiżowym festiwalu w Toronto "Pora umierać" została przyjęta wręcz owacyjnie.
Obserwatorzy mówili, że tak ciepłego przyjęcia dawno w Toronto nie widzieli. Mnie jednak na samym pokazie nie było. Uciekłam.

Dlaczego?
Zawsze zwiewam. Stres jest tak wielki, że zazwyczaj uciekam z festiwalowych projekcji. Umieram wtedy ze strachu. Kiedyś, na festiwalu w Tokio, w trakcie "Diabłów", tak się trzęsłam z przerażenia, czekając pod kinem, że nie czułam prawdziwego, małego trzęsienia ziemi.

W filmie Aniela z reguły rozmawia ze swoim pieskiem. To wybitna psia rola. W kuluarach gdyńskiego festiwalu usłyszałem nawet, że piesek powinien dostać nagrodę w kategorii drugoplanowa rola męska.
Zazwyczaj zwierzak na planie jest zmorą całej ekipy, ale tym razem zdjęcia z psem były dla nas wszystkich przyjemnością. Tokaj był mądry, pracowity, chciał się uczyć, słuchał. Na dodatek miał coś ludzkiego w spojrzeniu. Zjawił się zresztą dosłownie w ostatniej chwili. Przez prawie rok przygotowywany był inny pies, ale po pierwszych dniach zdjęciowych okazało się, że kamera go paraliżuje. Z pomocą przyszła do nas Kasia z warszawskiej firmy treserskiej, która przyprowadziła trzech podopiecznych. Mieliśmy szczęście, że wybraliśmy Tokaja, który okazał się superprofesjonalistą.
























Reklama