A potem zajrzeć do "Panien z Wilka", by nacieszyć się jeszcze polskim dworkiem, azylem delikatności i smaku skazanym przez nowoczesność na zagładę. Wszystkie siły, które współtworzą i niszczą polską wspólnotę, ujrzeć można w bohaterach "Pana Tadeusza". Na drodze z Soplicowa do ziemi obiecanej pokazał Wajda historię szlacheckiej dumy poddanej próbie czasu i dzieje miłości, zwykle w cieniu ważniejszych spraw. Jeśli tak ułożymy trylogię, zobaczymy też symboliczną przemianę polskiego pejzażu. Sielski dworek przeobrazi się na naszych oczach w nierealny, eklektyczny łódzki pałac fabrykanta, pośrodku pól wyrośnie fabryka mieląca ludzi.

Można też podróż odbyć w odwrotnym kierunku - od apokaliptycznego miasta do szlacheckiego zaścianka - i dowiedzieć się, co straciliśmy cennego, a czego chcielibyśmy się naprawdę pozbyć, bo zawadza dzisiaj. Trzy wybrane ekranizacje Wajdy łączy też jego ukochany aktor - Daniel Olbrychski. W "Ziemi obiecanej" wciela się w bezwzględnego gracza, który pozbywa się resztek sentymentu, w "Pannach z Wilka" w "zgasłego" dorosłego, który przeoczył kiedyś chwilę szczęścia, i wreszcie w "Panu Tadeuszu" w krewkiego rębajłę liczącego się jedynie z zasadami honoru.

Można ułożyć te trzy wielkie ekranizacje w trylogię, choć oczywiście Wajda nie planował takiego zestawienia. I "Ziemia obiecana" tylko za sprawą reżyserskiej interpretacji zdaje się filmem bliższym naszym czasom niż "Panny z Wilka". Najpierw w 1974 r. nakręcił Wajda powieść Reymonta i dzięki niej, dosłownie i w przenośni, odkrył Łódź. Dosłownie, gdyż Łódź w latach 70. nieodnawiana, zniszczona, lepka, z halami fabrycznymi, które w części nie zmieniły się od początku wieku, rzeszami ubogich robotników i pustymi fabrykanckim pałacami była gotową scenerią dla filmu. U Reymonta znalazł również Wajda wyrazistą metaforę miasta dorobkiewiczów i przegranych, gonitwy i zagubienia, witalności i śmierci. Film niesłychanie zmysłowo przybliża bogate, mroczne, a nawet piekielne locus. I choć w Wajdowskiej realizacji znaleźć można brzmienia z Dickensa czy Zoli, to jednak te dźwięki nie dominują. Z filmu emanuje nowoczesna poezja wielkiego miasta, poezja bladego wstawania o świcie do ciężkiej pracy, ponurego zmierzchu, nocnych orgii, rozpaczliwej walki o przeżycie. Dziś zresztą te filmowe "kwiaty zła" pokazujące energię, która nie ma wyższego celu, tylko - pieniądze, nadal przejmują, choć inaczej pewnie patrzymy na anachroniczność szlacheckiej mentalności zagubionej w świecie handlu i obrotu pieniędzmi. Zresztą Wajda wyostrzył wymowę "Ziemi obiecanej". Wyrzucił niektóre sentymentalne wątki, by pokazać nagą siłę lodzermensza. Osłabił Reymontowską krytykę Moryca Welta i uczynił bohaterami trzech fabrykantów i trzy nacje. Ten znakomity pomysł tria grającego przed wielką orkiestrą wspiera niezwykły popis aktorski: Olbrychskiego, Pszoniaka i Seweryna. To im każe Wajda odegrać ambiwalentną pieśń o sukcesie, który osiągnąć może każdy: Niemiec, Żyd czy Polak. Ambiwalentną? Tak, gdyż sukces łamie charaktery, niszczy więzi, materializuje uczucia, dewaluuje tradycje. Ten genialny film na szczęście unika banalnej krytyki i oddaje z maestrią wszystkie odcienie karier i upadków. Pokazuje też tak intensywnie miasto z początku XX wieku, jak w kinie nikt wcześniej i później nie pokazał. Wajda rozważa też w "Ziemi obiecanej" niezwykle ważne, jak się miało okazać, pytanie - jakiego człowieka tworzy nowoczesny kapitalizm? I co zostaje w takim człowieku z polskiej tradycji?

Po zrobionych w niezwykłym, gorączkowym rytmie "Ziemi obiecanej" "Człowieku z marmuru" i "Bez znieczulenia" zapragnął Wajda uspokojenia, symbolicznej ucieczki od presji czasu i historii. Znalazł taką enklawę w realizacji opowiadania "Panny z Wilka" Jarosława Iwaszkiewicza. Wajda uspokoił się, kręcąc historię Wiktora Rubena - widz także może w medytacyjnym nurcie opowieści znaleźć się z dala od współczesnego zgiełku. Ale czy znajdzie uspokojenie? Pełen niedopowiedzeń i ledwo zaznaczonych sensów film Wajdy nadal niepokoi. To opowieść o sprawach najważniejszych, które człowiek odczuwa, kiedy staje poza czasem. Jeszcze raz reżyser opowiada o smudze cienia niepozwalającej na beztroskie istnienie. Grany przez Olbrychskiego bohater wraca po 15 latach do Wilka, gdzie kiedyś spędził wakacje, i dowiaduje się, że przeoczył siebie. Nie dojrzał chwili szczęścia, zgubił szansę na miłość i został z trocinami sensu w ustach, z pożyteczną pracą, uporządkowanym życiem, czyli niby dużo, a w ogóle - nic. Bez patosu, z niezwykłą delikatnością Wajda obrazuje stratę przychodzącą nie wiadomo skąd, stratę złudzeń, marzeń, uczuć. Tę stratę dzielą wszyscy bohaterowie filmu. Bez patosu Wajda namalował najdziwniejszą i najoczywistszą wspólnotę ludzi współczujących sobie. Gdyż nie tylko główny bohater nie zrozumiał swojego czasu, ale i siostry, które niegdyś go kochały, a także najmłodsza z nich bezradnie w nim rozkochana, doznały tego samego. To rozmijanie się osób oddaje Wajda niezwykle wyrafinowanie. Aktorzy znajdują Czechowowskie środki, by wpisać się w świat niedomówień, zatrzymanych gestów, niejasnych znaków. Polski dworek z niespiesznym, uporządkowanym życiem, z utajonymi namiętnościami w ładnym gorsecie dobrego wychowania, subtelnymi relacjami staje się symbolem przemijania i pogodzenia się z vanitas. Smutne piękno straty tchnie z tego kameralnego filmu mocniej niż z opowiadania, gdyż Wajda wie już, że świat ten zginie bezpowrotnie. Przeczuwał tę zagładę również Iwaszkiewicz (85-letni pisarz pojawia się trzykrotnie w filmie), któremu reżyser "Pannami z Wilka" złożył hołd. Choć ginie ziemiański świat, nie przedawniają się wartości, które ten świat ukształtowały. Jeszcze raz Wajda pokazał, jak wielkie uczłowieczające znaczenie ma jednostkowa refleksja nad uniwersalnym sensem postępowania. Jeśli jednak potraktujemy "Panny z Wilka" jako intermezzo w politycznej dyskusji, to zrozumiemy, że film ten wyraża wielką tęsknotę za taktem, dobrym wychowaniem, delikatnością i właściwą miarą rzeczy, wartościami, które nie tylko komunizm degradował.

Jak powiedział Jan Lechoń: "Kto jest przeciwko »Panu Tadeuszowi« tego w mordę!". I jak tu pisać o ryzykownym pomyśle sfilmowania eposu. Dialog mówić trzynastozgłoskowcem, poetyckie opisy Mickiewiczowskie zamienić w celuidowe obrazki, nadzwyczajną atmosferę roku 1812 wskrzesić - wydawało się niemożliwe. I to w roku 1999! I wielu realizacja Wajdy nie przekonała, chociaż podziwiano - jak zwykle u tego reżysera - nadzwyczajne kreacje aktorskie, w tym przede wszystkim role Olbrychskiego i Seweryna. Interpretacja reżysera w scenerii archetypowego polskiego pejzażu pokazuje wewnętrzny antagonizm, który miota polskością. To walka między suwerennością i dumą prowadzącymi nawet do zniszczenia wszelkiej wspólnoty a zdolnością do poświęcenia i przemiany. Ten antagonizm uosabiają dwie postaci, które Wajda umieścił na pierwszym planie: ksiądz Robak i Gerwazy. I zadziwiające, ironiczne, nawet przerażające, że tragiczny aż do śmieszności Gerwazy bliższy jest współczesności. Olbrychski - Gerwazy nadzwyczajnym, sarmackim nadmiarem zyskuje przewagę nad mimo woli ironicznym, introwertycznym Lindą - Robakiem. W sfilmowanym przez Wajdę powrocie do lat dziecinnych rozpoznajemy obraz raju utraconego, raz sentymentalny, raz ironiczny. Niby mamy do raju wstęp, a jednak oddzielają nas od niego wszystkie dziedziczone wady. Wajda odwrócił porządek epopei i zaczął film od epilogu. Czy w ten sposób chciał pokazać, że ekranizacja Mickiewicza to ważna, może ostatnia reżyserska próba odnowienia mitu stanowiącego społeczność? I uwierzył w przeanielenie pieniackiego rodowodu polskości? Interpretacje Wajdy, również odczytanie eposu nie zmierzają do jednoznacznych wniosków, raczej myślą obrazami i formę przede wszystkim traktują jako wehikuł sensów. Zastanawiamy się zatem, czy w filmie nie prześwitują powidoki obrazów Wyspiańskiego i Malczewskiego oraz czy gorycz zaklętego kręgu nie niszczy słodyczy poloneza. "Podstępny" urok tego filmu, swojskie piękno warcholstwa na tle "cudnego" otoczenia - niepokoją. Nie wystarczająco jednak, byśmy wybudzili się ze słodkiego snu o idealnej Polsce. W swoich ekranizacjach Wajda reinterpretował polską klasykę, by zadawać pytania o kształt współczesności, a nie po to, by zwalniać uczniów z czytania lektur. Te ważne głębokie filmy, tak jak dramaty Wyspiańskiego, Witkacego czy Gombrowicza, zmuszają do nieustannej refleksji na temat form kształtujących polską polityk i kulturę, polski los. Jak widać, większość uczniów poczuła się niestety zwolniona z lektury.







Reklama