Jak zwykle w takich przypadkach tajemnica sukcesu polegała na wyzyskaniu słabych punktów ewidentnie wykoncypowanego scenariusza tak, by działały na korzyść. Dzięki temu udało się odwrócić uwagę od tanich zagrywek i złapać widza w pułapkę zakręconej intrygi. Nieoczekiwane zwroty akcji następują co parę minut, a angażujące intelekt i emocje niewiadome mnożą się jak króliki wyciągane z kapelusza z prestidigitatorską zręcznością. A do tego, co chwila dochodzą coraz to nowe elementy niemożliwej do rozszyfrowania układanki. Ten mechanizm funkcjonuje jak w szwajcarskim zegarku, precyzyjnie rozpisany na kolejne sceny i ujęcia wciąż ukrywające to, co powinno zostać ukryte, by można było emocjonować się do końca.

No bo jak w jednej z pierwszych scen, kiedy podstarzały inżynier strzela do swej młodej żony, zastanawiać się, co się dzieje z jego pistoletem? Przecież pod drzwiami już stoi policja. Albo jak analizować, dlaczego w innej scenie ma na głowie kapelusz i dlaczego jest właśnie tam, gdzie jest? Tymczasem to wszystko - jak klasyczna Czechowowska strzelba - ma swoje znaczenie. Nie sposób nie dać się nabrać, nawet jeśli ma się tego świadomość.

Żeby nie psuć zabawy, zdradzę jeszcze tylko tyle, że oczywisty, jak się wydaje, sprawca zabójstwa staje przed sądem oskarżany przez młodego prokuratorskiego wilczka z sukcesami i ambicjami. Wtedy zawiła zabawa w kotka i myszkę zaczyna się na dobre.

Być może, mimo wszystkich maskujących zabiegów, cay misterny plan i tak by nie wypalił, gdyby nie idealnie dobrana para głównych wykonawców. Anthony Hopkins w roli superinteligentnego i doskonale amoralnego wcielenia diabła jedzie na grepsach Hannibala Lectera, magnetyzując zimnym spojrzeniem i przyklejonym do twarzy nonszalanckim półuśmieszkiem. Z kolei Ryan Gosling jako bezczelny japiszon przechodzący przyśpieszony kurs dojrzewania, bije na głowę Toma Cruise’a z "Firmy". Szkoda, że wątek gry o jego duszę między szlachetnym szefem prokuratury (wyśmienity David Strathairn), a bezdusznym bossem prawniczej korporacji jest rozegrany najsłabiej. Słabych punktów jest tu zresztą więcej: puszczony romans ze zblazowaną pannicą (Rosamund Pike), detektywistyczna pańszczyzna, ledwie naszkicowane tło. Przy tym wszystkim jednak cała ta kryminalna mistyfikacja ma tę zaletę, że nie kpi z naszej inteligencji. A to satysfakcja w dzisiejszym kinie na tyle rzadka, że warto dla rozrywki dać się zrobić w konia.


"Słaby punkt"
USA 2007; Reżyseria: Gregory Hoblit; Obsada: Anthony Hopkins, Ryan Gosling, David Strathairn, Billy Burke, Rosamund Pike; Dystrybucja: Warner; Czas: 112 min









Reklama