Przyleciałeś do Londynu własnym samolotem jako pilot?

Oczywiście. Wyleciałem z mojego podwórka w Miami. Pocałowałem syna i córkę na do widzenia, wsiadłem do samolotu i przyleciałem do Londynu razem z żoną. Ustaliliśmy, że dzieci lepiej zostawić w domu. W końcu to tylko kilka dni, nie było sensu dezorganizować im życia.

Kiedy się zorientowałeś, że pasjonują cię samoloty?

Reklama

Miałem wtedy pięć lat. Mam taką obsesję na tym punkcie. Chciałem nawet nakręcić film o Howardzie Hughesie. Chciałem zrobić własnego "Aviatora". Przez ostatnie 20 lat szukałem scenariusza na film o nim, znalazłem dwa, ale nie byłem z nich zadowolony. Jeśli chodzi o film Martina Scorsese to nie jestem pewien, czy dobrze sprawdza się jako całość. Sceny dotyczące awiacji są dobre, ale nie udało się zawrzeć całej kariery Hughesa w jednym filmie. To chyba niemożliwe.

Sprawiasz wrażenie wyluzowanego. Były momenty w twojej karierze, kiedy się załamywałeś?

Oczywiście. Moja poza luzaka zarezerwowana jest dla filmów. To przemawia do ludzi. Wszystko jest w porządku, dopóki podoba się publiczności, która zauważa pozytywne, a ignoruje negatywne strony bohatera. To jest najstarszy trik. Tacy byli James Cagney czy Humphrey Bogart. Gdybym grał złego bohatera, który byłby po prostu złym bohaterem i nikim więcej, nie byłoby ciekawie. Poza tym kryminaliści potrafią być uroczy. Popatrz na Dillingera - on był jednym z najbardziej uroczych ludzi w historii. W życiu za to często bywam sfrustrowany, niecierpliwy i impulsywny. Chciałbym być tak wyluzowany jak Chili Palmer, mój bohater w filmu "Be Cool", albo jak James Bond. Ale nad tym trzeba pracować. Czy to nie byłoby wspaniałe, gdyby nic nie było w stanie cię wyprowadzić z równowagi?

Czy zrobiłeś kiedyś coś, czego żałujesz?

Reklama

Wiele razy, ale jeden przypadek pamiętam szczególnie. To był 1992 lub 1993 rok, jeszcze zanim zagrałem w "Pulp Fiction". Jechałem własnym jaguarem z 1964 roku. W tym czasie moja kariera stała w martwym punkcie, pomyślałem więc: "A niech tam! Wezmę samochód, opuszczę dach i uwolnię gwiazdora filmowego, który jest we mnie". I tak zrobiłem. Jechałem Bulwarem Zachodzącego Słońca i puściłem kasetę z muzyką ze znanego filmu Claude’a Leloucha "Hommes, femmes, mode d’emploi" i śpiewałem na cały głos: "I’m a big movie star" (Jestem wielką gwiazdą filmową). W połowie drogi samochód się zepsuł, a wszyscy wokół zaczęli trąbić i mnie wyzywać. Wysiadłem z auta i zepchnąłem go z ulicy na podjazd willi, która należała do pewnej rodziny z Iranu. Zadzwoniłem do drzwi i cała rodzina przyszła zobaczyć, co się dzieje, a potem pomogli mi popchnąć samochód aż do warsztatu. To była jedna z najgorszych rzeczy, jakie zrobiłem. Od tej pory widzę, że za każdym razem, gdy robię z siebie głupka, zostaję za to w jakiś sposób ukarany.

Podobno piszesz autobiografię.

W tej chwili pisanie sprawia mi przyjemność. Nie mogę się wręcz doczekać aż wrócę do domu i znów zacznę pisać. W zasadzie świetnie by było, gdyby teraz było to moje jedyne zajęcie. Chciałbym codziennie siedzieć i pisać. Przez cały rok. Przeżywam katharsis, gdy przelewam swoje myśli na papier. To bardzo terapeutyczne. Każdy powinien to zrobić. Bez względu na to, czy jego książka zostanie potem opublikowana, czy nie.

Która część książki jest najważniejsza?

Nie piszę jej chronologicznie. Na przykład pewnego dnia myślałem o nagrodach Akademii Filmowej, więc napisałem pięć stron o Oscarach. Zainspirowało mnie moje dzieciństwo. Pamiętam, jak siedziałem i oglądałem rozdanie Oscarów. Powiązałem to z pisaniem o dorastaniu, a to z kolei zainspirowało mnie do pisania o samolotach. Myślę, że najbliższy rok będę pisał w ten sposób.

Czy w książce wytłumaczysz, co się z tobą stało w latach 80., dlaczego odrzuciłeś role w "Oficerze i dżentelmenie" i "Amerykańskim żigolaku", a przyjąłeś w "I kto to mówi"?

Reklama

Pewnie do tego dojdę. Gdy przyjmujesz jakąś rolę, uważasz, że jest ona najlepszą z oferowanych w danym momencie. W tym przypadku chronologia wydarzeń jest ważna, gdyż to wyjaśni, dlaczego odrzuciłem niektóre role, np. tę w "Oficerze i dżentelmenie". Po prostu chciałem mieć wolny rok na naukę latania. Poza tym dopiero co skończyłem kręcić "Wybuch" Briana De Palmy i byłem zmęczony, bo zdjęcia do tego filmu trwały pięć miesięcy. Każda decyzja ma swoje uzasadnienie.

Podobno Quentin Tarantino chce nakręcić film opisujący wydarzenia poprzedzające "Pulp Fiction". Czy zgodziłbyś się znów zagrać Vincenta Vegę?

Zgodziłbym się, ale wszystko jest w rękach Quentina. To on ustala zasady gry.

Kilka grup popowych wspomina cię w swoich tekstach. Na przykład zespół Suede. A grupa James śpiewa: "Dance like John Travolta" (tańczyć jak John Travolta).

To mi bardzo schlebia. Kiedyś śpiewało się o Fredzie Astairze i Gene Kelly, więc jak mogło by mi to nie schlebiać. Ale tańczę tylko w filmach. W życiu raczej tego nie robię.

Jesteś członkiem kościoła scjentologicznego. Pomogło ci to w karierze?

Scjentologia pomaga mi w chwilach, gdy muszę podjąć ważną decyzję, jestem w stresie. Gdyby nie scjentologia, nie rozmawialibyśmy teraz. To ogromna część mojego życia, dzięki niej udało mi się przetrwać w Hollywood. Jest moją spokojną przystanią.

Z aktorką Kelly Preston jesteście małżeństwem od 14 lat. To zaskakująco długo jak na gwiazdy filmowe. Jaki jest sekret waszego związku?

Myślę, że dzieci nam pomogły. Miłość do nich i ta, którą od nich otrzymujemy. To, że nie mieszkamy w Hollywood, też na pewno pomaga.






Travolta tańczy, pije i strzela

"Pulp Fiction" reż. Quentin Tarantino (1994)
Po rolach w "I kto to mówi", nawet chyba sam Travolta nie wierzył, że wróci na szczyty aktorskiej listy płac. A jednak parodiując samego siebie w scenie, kiedy zatańczył bez butów twista z Umą Thurman, otworzył sobie worek z wielomilionowymi kontraktami. Jako powolny i napuchnięty Vincent Vega zmienił swoje, pamiętane z "Grease" chłopięce emploi w dojrzałe aktorstwo.

"Tajna broń" reż. John Woo (1996)
Stary wyga Travolta kontra uczeń Slater w efekciarskim hicie 1996 roku w reżyserii mistrza filmów akcji Johna Woo. Travolta grający tu na fali powrotu po "Pulp Fiction" nie ukrywa, że film nie jest intelektualną sztuką, a jedynie miłą, łatwą i przyjemną zabawą, która mija zaraz po seansie.

"Bez twarzy" reż. John Woo (1997)
Kolejne spotkanie dwóch Johnów, Travolty i Woo. Trzeci uczestnik absurdalnej akcji to Nicholas Cage zamieniający się z Travoltą twarzami. John gra więc oprócz swojej postaci postać Cage’a i vice versa. Film bazujący na efektach jest ciekawy jedynie dzięki konfrontacji dwóch hollywoodzkich gwiazd w wieku przedemerytalnym.

"Miejski obłęd" reż. Costa-Gavras (1997)
Travolta po powrocie do czołówki aktorów idzie dwoma drogami. Efekciarskie kino akcji i ambitniejsze produkcje uznanych reżyserów. "Miejski obłęd" Costy-Gavrasa jest przykładem tej drugiej. Travolta w roli walczącego o swoje prawa ochroniarza kontra przypadkowy reporter Dustin Hoffman doskonale pokazują możliwości manipulacji społeczeństwa przez media.

"Lokatorka" reż. Shainee Gabel (2004)
Nietypowe spotkanie Travolty z nieziemsko piękną Scarlett Johansson w kameralnym obrazie Shainee Gabel. Doskonała rola zgorzkniałego i topiącego w alkoholu dawne psychiczne rany profesora dowodzi, że Travolta nie tylko umie opiekować się maluchami, strzelać i latać dużymi samolotami.