Dramat Emilio Maille'a w ubiegłym roku został laureatem Festiwalu Filmów Latynoamerykańskich, zdobył też dwie nagrody (dla najlepszego filmu i aktorki) na MFF w Kartagenie. Oparty na kultowej powieści Jorge Franco (wydanej również w Polsce) obraz to bez wątpienia największy sukces w historii kolumbijskiej kinematografii.

O kinie kolumbijskim wiemy w Europie niewiele. Z trudem kojarzymy filmy Sergio Cabrera, Antonia Dorado… Ta lista nie jest zbyt długa. Jestem jednak pewna, że nazwisko reżysera "Rosario Tijeras" - Emilio Maille'a - wejdzie na stałe do kanonu wybitnych dzieł filmowych XXI wieku.

Można się czepiać, że młody reżyser nie tworzy nowej jakości, że karmi widza tym, co od zawsze było siłą latynoskiego kina - i jest to prawda, pozostaje jednak kwestia najważniejsza - jak on to robi! Kino latynoamerykańskie święci triumfy, bo nie wie, co to polityczna poprawność, odsłania mroczną stronę wciąż egzotycznego dla nas świata, pokazuje przemoc, korupcję, penetruje seksualność bez wstydliwych zahamowań, a że czyni to, wybierając formę uniwersalnego przekazu, fascynuje widzów odmiennych zakątków świata i kultur. "Rosario Tijeras" jest tego idealnym przykładem.

Tytułowa bohaterka wychowana w skrajnej nędzy w medellińskich slumsach, zgwałcona w wieku lat 13 przez ojczyma, niekochana przez matkę, by przetrwać wybiera "karierę" płatnej morderczyni. Gdyby urodziła się w innym miejscu i czasie, przy swej inteligencji i zjawiskowej urodzie wiodłaby dostatnie życie, była obiektem uwielbienia. Piekło, jakiego doświadczyła w dzieciństwie, determinuje jednak jej dorosłe życie, przesądza o drastycznych wyborach. I jakkolwiek bluźnierczo zabrzmi to w ustach edukowanego na moralistę Europejczyka - choć czyni zło, gdzieś w głębi zachowuje wrażliwość i gotowość do bezgranicznego poświęcenia. Miłość, która przytrafia się jej w samym środku piekła, odkrywa nieznane oblicze bohaterki. Widzimy, czujemy wręcz jej wrażliwość. Niemniej jednak happy endu nie będzie. Bo na wielką odmianę w jej życiu jest już za późno. Nawet w świecie pomieszanych wartości wina i kara okazują się być czymś więcej niż pusto brzmiącymi sloganami.

Pewnie gdyby Maille nakręcił swój film w Hollywood, powstałaby niestrawna papka z dynamicznym zakończeniem. Na szczęście jednak Kolumbia leży daleko od USA. I nic nie wskazuje na to, żeby za jakiś miało być inaczej.







Reklama