Trochę nieszczęśliwie, bo trylogia zemsty, choć pierwotnie wcale nie zamierzona w tej formie, ma jednak wyraźną kompozycję cyklu, a to znaczy, że każda kolejna jej część „pamięta” o poprzednich. Dlatego oglądając "Pana Zemstę", lepiej wyrzucić z pamięci następne i przypomnieć sobie o nich dopiero po seansie.

Po pierwsze zemsta

Reklama

Motyw zemsty przez kino wykorzystywany często i chętnie bardzo się w popkulturze zbanalizował. I starotestamentowe oko za oko, i nowotestamentowe nadstawianie drugiego policzka w kinie zachodnim nie niosą zwykle żadnego napięcia, nie stawiają pytań. Zemsta stała się wytrychem dla gloryfikacji samozwańczych mścicieli walczących o sprawiedliwość albo do ich potępienia za ciężki grzech odwetu.
W "Panu Zemście" nie wtłoczono tematu w żaden obowiązujący wzór, nie skupiono się na dostarczeniu niskiej i taniej przyjemności. Reżyser spojrzał na zemstę z całą świadomością etycznych, religijnych i kulturowych kontekstów. Z perspektywy człowieka Wschodu uwikłanego w kulturę Zachodu.
Rodzice Parka Chan-Wooka byli katolikami, on sam uczył się w jezuickiej szkole, uwielbiał Hemingwaya, zaczytywał się w kryminałach Chandlera, Hammeta i McVaina, chłonął kino noir i Hitchcocka. To wszystko w jego filmie widać. A do tego jeszcze szekspirowskie wzorce przepuszczone przez orientalną, buddyjsko-taoistyczną beznamiętność. Ta uniwersalna perspektywa zanurzona w koreańskich społecznych konfliktach okazała się odkrywcza. "Pan Zemsta" - mroczny, pesymistyczny i brutalny film - choć początkowo niedoceniony w samej Korei, odniósł sukces za granicą.

Po drugie rozgrzeszenie



Drugi film trylogii, oparty na motywach japońskiej mangi "Oldboy" (2003) pokazał inny wymiar zemsty. Człowiek wsadzony do prywatnego więzienia, nie wiadomo za co i przez kogo, po piętnastu latach zostaje nieoczekiwanie wypuszczony na wolność i uparcie szuka sprawcy swych nieszczęść, przy okazji mierząc się z własną, nieuświadomioną, a może wypartą winą z przeszłości. Tak jak w "Panu Zemście" mściciel jest jednocześnie obiektem czyjegoś odwetu. W pierwszym filmie taki chwyt posłużył do uruchomienia spirali krwawych aktów wendety, której nie można zatrzymać. W „Oldboyu” w destrukcyjnym mechanizmie zemsty Park szuka konstruktywnych elementów przemiany, które może dać uświadomienie win i rozgrzeszenie. Szuka w psychoanalizie, symbolice, nie odchodząc od naturalistycznej brutalności. Synteza kina artystycznego z rozrywkowym tak spodobała się przewodniczącemu jury festiwalu w Cannes Quentinowi Tarantino, że "Oldboy" wyjechał z Cannes z nagrodą jury. Juror komplementował: "Ten film jest bardziej tarantinowski niż wszystko, co do tej pory nakręciłem". I miał chyba rację, bo gdyby "Kill Bill" niósł tyle filozoficznych podtekstów, co "Oldboy", byłby arcydziełem, a nie tylko erudycyjną zabawą w układanie wyjętych skądinąd motywów.

Po trzecie odkupienie

Ostatni film cyklu o zemście, czyli "Pani Zemsta" (2005), jest w dużej mierze podsumowaniem dwóch poprzednich. Jest w nim destruktywny behawioryzm, jest zadośćuczynienie, ale także obca dwóm poprzednim obrazom perspektywa religijna czyniąca z odwetu akt odkupienia. Narzędziem zemsty jest w tym filmie kobieta skazana na więzienie za niepopełnione zabójstwo dziecka. Odbywając karę, stwarza pozory, że więzienny duszpasterz przekonuje ją do chrześcijańskiej zasady przebaczenia. W istocie jednak żyje marzeniem o zemście na faktycznym mordercy. Jej plan zostaje zrealizowany w finałowej scenie zbiorowego samosądu.
I znów Park pomieszał stylistykę moralitetu z czarną komedią. I znów Tarantino go komplementował. I nie tylko on. Także jego przyjaciel Robert Rodriguez przyznający się do inspiracji niektórymi scenami przy pracy nad "Sin City".
Park Chan-Wook o mechanizmach zemsty, o jej moralnym, religijnym, społecznym i psychologicznym wymiarze powiedział tak wiele, ile amerykańskiemu kinu fetyszyzującemu zemstę nie udało się powiedzieć od czasu "Bez przebaczenia" Clinta Eastwooda, a europejskiemu od "Białego" Krzysztofa Kieślowskiego.



Reklama