Norbit to klasyczny życiowy nieudacznik. Wychowany w sierocińcu, gdzie poznaje miłość swojego życia, która zostaje mu odebrana. Żeni się z monstrualnie grubą koleżanką Rosputią (w tej roli także Eddie Murphy) i wiedzie życie pantoflarza i popychadła. Pracuje w firmie rodzinnej, jest obiektem nieustannych kpin i szykan swoich szwagrów (trzęsących miastem przedsiębiorców budowlanych).

Reklama

Pewnego dnia w miasteczku pojawia się Kate, jego ukochana z dzieciństwa. A ponieważ w dorosłej wersji przybrała powabną postać Thandie Newton, Norbit zaczyna się zastanawiać, czy wszystkie jego życiowe decyzje były właściwe…

Eddie Murphy wciela się tu aż w trzy postacie (poza Norbitem i jego żoną gra także opiekuna sierocińca, Chińczyka - tak, tak! - imieniem Wong), jest (wspólnie a bratem Charlesem) scenarzystą oraz producentem filmu. Wiadomo więc, do kogo zgłaszać się z pretensjami. A tych jest sporo.

"Norbit" nie odbiega poziomem od komedii w stylu "Gruby i chudszy", gdzie królują dowcipy o fekaliach i kopulacji (chudy facet dobiera się do monstrualnie otyłej partnerki - ha, ha, ha). Głównym źródłem komizmu są fizyczne metamorfozy Eddiego Murphy'ego, a najbardziej bawić ma nas zapewne scena "rzutu staruszką". Aktor, broniąc się przed zarzutami o wulgarność, twierdził w jednym z wywiadów, że dowcipy o grubasach mają… zwrócić uwagę opinii publicznej na problem otyłości wśród czarnych.

Reklama

Tymczasem właśnie od czarnych braci dostało mu się najbardziej. Eddie Murphy to dla tej części Ameryki postać kultowa. Jeden z najzdolniejszych komików zdobył popularność na początku lat 80., najpierw jako niepoprawny konferansjer (jego występy często cenzurowano), a później gwiazdor filmowy. Z błazna stał się idolem i symbolem awansu.

Od jakiegoś czasu spoczął jednak na laurach, a może nie miał nowego pomysłu na swój wizerunek. Kiedy inni czarnoskórzy gwiazdorzy, jak Denzel Washington i ostatnio Forest Whitaker, zaczęli wybijać się na szczyt i zdobywać najważniejsze nagrody, Murphy pozostał typowym wesołym murzynem, co to na stół wskoczy i zatańczy. Woli obdarować mało wymagającą publiczność znaną wszystkim miną numer 3 znaną z "Agenta XXL", niż spróbować czegoś bardziej ryzykownego.

Gdy zdecydował się na dramatyczną rolę w "Dreamgirls", za którą omal nie dostał Oscara, wydawało się, że wreszcie będzie z niego porządny aktor. Kiedy podczas tegorocznej gali opuścił Kodak Theatre po ogłoszeniu, że jednak nie on otrzymał statuetkę, wydawało się, że ma powody żądać, by doceniono jego aktorską przemianę. "Norbitem" jednak udowodnił, że najlepiej czuje się w pogrubiających gaciach starej baby (skądinąd aktor powinien się zastanowić nad wizytą u psychoanalityka, bo od co najmniej pięciu lat w każdym filmie przebiera się za otyłą staruszkę) i nadal jest lata świetlne od wszelkich nagród.

"Norbit", USA 2007;

Reżyseria: Brian Robbins;
Obsada: Eddie Murphy, Thandie Newton;
Dystrybucja: UIP; Czas: 102 min
Premiera: 23 marca