W Gorących Wrotach (tak bowiem można przetłumaczyć grecki termin "thermopylae") garstka świetnie wyszkolonych, zaprawionych w bojach Spartan stawi czoła potężnej armii dowodzonej przez króla boga Kserksesa. W tym samym czasie Gorgo, piękna żona Leonidasa, toczyć będzie w Sparcie własną walkę, przekonując radę mędrców, by wysłała armię na pomoc żołnierzom króla.

Reklama

Przebieg bitwy pod Termopilami (480 r. p.n.e.) opisuje wchodzący dziś na ekrany polskich kin film "300", adaptacja znakomitego komiksu Franka Millera. Obraz Zacka Snydera to z pewnością jedna z najbardziej oczekiwanych produkcji tego roku. Amerykańscy widzowie domagali się od wytwórni Warner Bros. przyspieszenia premiery filmu, a gdy pojawił się już na ekranach, tłumnie ruszyli do kin. W Stanach Zjednoczonych zarobił w ciągu niecałych dwóch tygodni blisko 130 mln dol. Olbrzymi sukces "300" spowodował, że producenci zaczęli nieśmiało przebąkiwać o sequelu, choć z oczywistych względów nie pojawiliby się w nim ci sami bohaterowie. Studio planuje raczej kolejną epopeję o wojnie grecko-perskiej (prawdopodobnie przedstawiającą bitwę pod Platejami), utrzymaną w podobnej stylistyce. Nic dziwnego, bo "300" to zapierające dech w piersiach widowisko.

Każdy kadr filmu został poddany cyfrowej obróbce tak, by jak najwierniej oddać klimat komiksu. W przeciwieństwie jednak do wyreżyserowanego przez Roberta Rodrigueza "Sin City", adaptacji innego słynnego dzieła Franka Millera, film Snydera nie polega na "ożywieniu" komiksowych obrazów. Twórcy "300" znaleźli sposób, by wypełnić przestrzeń pomiędzy kadrami, nadać całości spójną formę. Snyder wraz ze współscenarzystami dopisał bowiem do "300" kilka kluczowych scen i rozwinął niektóre wątki, podsuwając tropy, które pozwalają odczytać przypowieść o Spartanach przez pryzmat współczesnej polityki, a zwłaszcza wojny w Iraku.
Początkowo może się wydawać, że "300” to obraz zdecydowanie antywojenny. Przecież Spartanie - niczym Irakijczycy - bronią ziemi i swoich praw przed liczniejszym, lepiej uzbrojonym i na dodatek obiecującym poprawę warunków życia najeźdźcą.

Można też rozpatrywać "300" jako alegoryczny obraz walki cywilizacji zachodniej z barbarzyńcami z Azji. Symbolizowany przez Spartę Zachód niesie ze sobą tradycyjne wartości (honor, wierność, obowiązek wobec kraju, odwagę), z Persji zaś przybywa jedynie agresja, fanatyzm i odpychająca dekadencja. "300" zdążyło już zresztą wywołać oburzenie na Bliskim Wschodzie: Irańczycy - mimo iż produkcja nie miała w ich kraju oficjalnej premiery - poczuli się oburzeni przedstawieniem Persów albo jako żądnych krwi morderców, albo pławiących się w luksusach zwyrodnialców. Podobny trop można odnaleźć zresztą też w debiutanckim horrorze Snydera "Świt żywych trupów". Tam pojawia się - trwające ułamek sekundy - zestawienie atakujących zombi z muzułmanami modlącymi się w Mekce.

Reklama

Niezależnie jednak od politycznych aluzji "300" jest przede wszystkim znakomicie zrealizowanym filmem rozrywkowym. Nie rości też sobie żadnych pretensji do miana „historycznego”. Podobnie jak w albumie Millera walka Spartan jest tu potraktowana jak ponadczasowa przypowieść o męstwie, lojalności i zdradzie. I wszystko jest tu podporządkowane heroizacji legendy: od komiksowo patetycznych dialogów, poprzez muzykę, po grę aktorów. Zresztą historyczne fakty - bez względu na to, jaką rachubę przyjąć - naruszają heroiczny mit garstki ludzi walczącej przeciw milionom. Spartańskich wojowników było wprawdzie 300, ale u ich boku walczyło 5 - 7 tys. zbrojnych z innych rejonów Grecji (w komiksie o nich wspomniano, w filmie pokazana jest jedynie garstka przypadkowych i niezbyt przydatnych żołnierzy).

W "300" liczy się więc nieśmiertelna legenda zahaczająca o historyczną prawdę, ale w żadnym wypadku niestanowiąca podręcznikowej ilustracji bitwy pod Termopilami. Co więcej, Snyder jeszcze mocniej niż Frank Miller w albumie podkreśla umowność opowieści, wprowadzając do akcji kilka postaci wyciągniętych żywcem z fantasy i do granic groteski przerysowując niektóre z nich (jak choćby androgynicznego, obwieszonego złotem Kserksesa). Efekt pogłębiają odrealniona scenografia oraz sceny walk i pojedynków - fenomenalne zresztą pod względem choreografii - stanowiące wypadkową pomiędzy "Matriksem", krwawym baletem przemocy spod znaku Johna Woo i batalistycznymi sekwencjami z "Władcy Pierścieni".

Bo też o ile historia dała pożywkę spartańskiej legendzie, o tyle film Snydera czerpie pełnymi garściami ze współczesnej popkultury. Nie byłoby "300", gdyby nie kasowe sukcesy wielkich widowisk o starożytności nakręconych w ostatnich latach ("Gladiator" Ridleya Scotta, "Troja" Wolfganga Petersena, "Aleksander" Olivera Stone’a), a także wspomnianej adaptacji "Sin City". No i sam Zack Snyder zyskał zaufanie producentów, dowodząc, że doskonale panuje nad filmową materią. Zdobył olbrzymie uznanie jako twórca reklam, więc szybko zgarnęło go Hollywood. Jego "Świt żywych trupów”"(2004), nowa wersja horroru George’a Romero, przeszedł przez polskie ekrany niemal niezauważony, tymczasem to jeden z najlepszych filmów grozy ostatniej dekady.

Snyder udowodnił nim, że remake może być równie dobry (jeśli nie lepszy) niż oryginał. Teraz zaś reżyser pracuje nad ekranizacją kolejnego komiksu - "Strażników" Alana Moore’a i Dave’a Gibbonsa. Z pozoru rzecz nie do zrobienia, bowiem historia wyjętych spod prawa superbohaterów przedstawiona w "Strażnikach" wydaje się zbyt długa i zbyt skomplikowana, by przenieść ją na ekran (niegdyś Terry Gilliam planował na jej podstawie 12-odcinkowy serial, później o projekt rozbił się niezależny reżyser Darren Aronofsky). Jednak adaptacją "300" Snyder pokazał, że we współczesnym kinie nie ma przedsięwzięć niemożliwych.