Po sukcesie „Borata” kwestią czasu było, kiedy Sacha Baron Cohen na dużym ekranie wskrzesii kolejne ze swoich telewizyjnych wcieleń – Brüna, austriackiego stylistę, przegiętego geja. Brüno – podobnie jak Borat – szuka szczęścia w Stanach Zjednoczonych, gdzie oczywiście powinna czekać na niego wielka kariera i nieśmiertelna sława. Jak łatwo się domyślić, nie czeka. Brüno jeździ więc od miejsca do miejsca, spotyka przedziwnych ludzi, a wszystko, co robi, ma na celu jedno – obnażyć hipokryzję, zacofanie i głupotę współczesnego świata.

Reklama

Nie można odmówić Cohenowi i talentu do prowokacji, i odwagi (wymagała jej zwłaszcza wyprawa na Bliski Wschód), nie sposób nie śmiać się podczas projekcji „Brüna” do łez, ale i poważnie zastanowić się nad tym, co mają w głowach ludzie, z którymi bohater rozmawia (zwłaszcza matki, które zgadzają się wysłać dzieci na kurację odchudzającą przed sesją zdjęciową). Ale też nie da się uniknąć wrażenia, że podobne wyzwania są dziś już zbyt łatwe. Cohen może i potrafi wiele, ale chciałby być tak prowokujący, jak Woody Allen we „Wszystko co chcielibyście wiedzieć o seksie, ale baliście się zapytać”.