Spotkanie wybitnego reżysera, jakim bez wątpienia jest Eastwood, ze znakomitym scenarzystą Peterem Morganem (nominowanym do Oscara za "Królową") powinno zaowocować dziełem co najmniej intrygującym. Niestety "Medium" pozostawia widzów obojętnymi – to film elegancko wyreżyserowany, nieźle zagrany, ale pod pozorami filozoficznej głębi skrywający ideową pustkę.
Eastwood prowadzi równolegle trzy opowieści: historię George’a (dobry, stonowany Matt Damon), posiadającego dar kontaktowania się ze zmarłymi, francuskiej dziennikarki Marie (Cecile de France), która przeżyła śmierć kliniczną podczas tsunami w Tajlandii, oraz dwunastoletniego Marcusa, którego brat bliźniak zginął w tragicznym wypadku samochodowym. George próbuje uciec od swojej przeszłości – praca w roli medium wykończyła go psychicznie i uniemożliwiła normalne życie. Marie próbuje zrozumieć swoje doświadczenie śmierci, zaś Marcus chce jedynie jeszcze raz porozmawiać ze zmarłym bratem.
Eastwoodowi nie brakuje wyczucia do delikatnych tematów, tym razem jednak jego reżyserski instynkt zawiódł. "Medium" na szczęście nie przekonuje do jedynej słusznej wizji tego, co dzieje się z ludźmi po śmierci, nie mami wizją niebiańskich rozkoszy ani nie straszy piekielnymi torturami. Ale twórcy filmu każą widzowi wierzyć, że po śmierci jest coś, co pozwala zmarłym czuwać nad żyjącymi, zaś żywym czekać cierpliwie na ponowne spotkanie z bliskimi. Tu nie ma miejsca na wątpliwości, na niewygodne i trudne pytania, na choćby odrobinę zdroworozsądkowego sceptycyzmu.



Reklama
Eastwood od kilku lat powoli szykuje się do odejścia – nie tylko ze świata filmu. W "Za wszelką cenę" bronił prawa do godnej śmierci, w "Gran Torino" – ostatni raz występując przed kamerą – symbolicznie uśmiercił swoje aktorskie emploi. "Medium" jest zaś wyrazem wiary (choć nie w sensie teologicznym) i nadziei Eastwooda, że w przyszłości pozostanie po nim coś więcej niż jego filmy. Za wcześnie jeszcze na pożegnania, reżyser kończy właśnie prace nad ekranową biografią J. Edgara Hoovera, ale może dlatego "Medium" sprawia wrażenie obrazu nakręconego na wszelki wypadek. Zaskakująco przy tym mało osobistego, chłodnego i pozbawionego pasji, mimo spiętrzenia emocji.
Reklama
Można "Medium" odczytywać także jako rodzaj posłowia do wspomnianego "Za wszelką cenę". W ostatniej scenie tamtego filmu grany przez reżysera trener boksu pomógł spokojnie odejść swojej sparaliżowanej podopiecznej. Teraz Eastwood rozważa, co dzieje się z człowiekiem po śmierci, ale także co czują ci, którzy już pożegnali swoich bliskich. Choć jest to opowieść nie o żałobie, a raczej o rozpaczliwym poszukiwaniu dowodu, że śmierć nie jest końcem wszystkiego. Tyle że tu za dowód wystarczyłoby głośne dzieło Raymonda Moody’ego "Życie po życiu".
Widzom na odtrutkę przyda się lektura znakomitej, zabawnej i odpowiednio sceptycznej książki amerykańskiej dziennikarki Mary Roach "Duch. Nauka na tropie życia pozagrobowego". Bohaterowie filmu Eastwooda poradzą zaś sobie sami. Gdyby bowiem okazało się, że żadnego światła w tunelu nie ma, będą mieli na podorędziu latarkę, pochodnię, racę i pudełko zapałek.
MEDIUM | USA 2010 | reżyseria: Clint Eastwood | dystrybucja: Galapagos